niedziela, 12 października 2014

Witom

Hoho, jestem tak bardzo podekscytowana ^^ Założyłam drugiego bloga (oczywiście tego dalej będę kontynuować) i chcę Wam go teraz przedstawić.
Opowiada o młodej łowczyni, która chce zmienić swoje życie, ale jej nie wychodzi przez rodziców. Poluje ona na potwory: ghule, wilkołaki, Widma, dla niej to normalka. Jest tylko jeden szczegół, który sprawia, że czasem ma wyrzuty sumienia. Pewnie zastanawiacie się, co to jest? Zapraszam do czytania ;3

http://the-curse-of-rita-owell.blogspot.com/

środa, 1 października 2014

11

Ok. Dodaję ;-; 
Rozdział chyba średni, tak sądzę. Wgl miałam go skończyć inaczej, ale brak mi weny i nie chce mi się już tutaj nic dopisywać...
Mam wgl misję i chyba przefarbuję komuś włosy na znak "mocy" czy coś. W sensie kolor żywiołu XDD 
Mam chore pomysły :p
No nic, czekam na komentarze :*
Miłej reszty tygodnia itp. <3

 Pozdrawiam,
Atti.
 
---*---*---*---*---*---

- Daniele... Proszę, odpuść - wyszeptała, kręcąc głową. Zielonooka zmierzyła ją chłodnym spojrzeniem. 

- Jak ty to sobie wyobrażasz? Milczeć, okłamywać ich wszystkich? Draakon to wyczuje - założyła ręce na piersi skryte pod fioletową koszulką. 

- Och, proszę. Skończ z tym Draakonem! - prawie krzyknęła. - Nie chcę, by ktokolwiek się dowiedział, co się stało w siłowni. Nikomu nie powiesz! - jej oddech stał się płytki. Daniele pokręciła głową i zagryzła wargę. Czuła, że zaraz zmięknie i pójdzie dziewczynie na ustępstwo.

- Scarlett, tak nie można. Poza tym Smok i tak wie o tobie wszystko, a Tyler dostanie za swoje, za to co zrobił - pokręciła gwałtownie głową, a krótkie blond włosy przysłoniły czoło, policzki i różowe wargi Strażniczki Londynu.

- Wiem, że wie. Ale tego się nie dowie, proszę Danny - czarne oczy spojrzały błagalnie w zielone. W tych pierwszych stanęły łzy, po raz któryś z kolei tego wieczoru.

- W porządku! - skapitulowała, uniosła ręce w geście poddania. - Pamiętaj, że jeśli to wyjdzie, nie mam zamiaru za to odpowiadać! - ostrzegła, pokazując na nią palcem z paznokciem pomalowanym na granatowo. Scarlett skinęła głową i wyszeptała podziękowania. - Ja już idę, jestem zmęczona - mruknęła i nie powiedziawszy nic więcej, opuściła pokój koleżanki.

Przemknęła koło kilku par drzwi, aż w końcu dotarła do tych właściwych. Przejechała po ich powierzchni dłonią, a one jak za dotknięciem magicznej różdżki, otworzyły się. Powłóczystym krokiem podeszła do łóżka i opadła na nie. Wśliznęła się pod kołdrę, wtuliła twarz w poduszkę.

Zasnęła bardzo szybko, a jej sny były niespokojne. Resztę nocy przewracała się z boku na bok. Na szczęście dzień miał być wolny, więc nie obudził ją budzik i mogła wstać, kiedy tylko poczuła taką chęć. Jadnak szybko ona nie nastąpiła. Leżała nieruchomo na łóżku i myślała o Scarlett, o tym, co jej powiedziała w nocy.

- Miałam siedem lat, gdy umarła moja matka. - zaczęła tak cichym szeptem, że Daniele ledwie rozumiała, co mówi. -Ojciec... Dawał radę... Jakoś. - powiedziała już troszkę głośniej. - Pracował, płacił rachunki i dawał mi na obiady, do tego jakieś kieszonkowe. Codziennie po pracy pił i wrzeszczał. Zdarzało mu się mnie uderzyć. - patrzyła w jakiś punkt na ścianie, powyżej ramienia Danny, pustym wzrokiem. -Znosiłam to. Wiedziałam, że brakuje mu mamy, mnie też brakowało... Prawie dzień w dzień po szkole, chodziłam na jej grób. Starałam się zawsze przynosić jedną purpurową różę. - westchnęła, zaczęła żuć dolną wargę -Ciężko mi szło z nauką, ojciec się wściekał. Ale chyba nie dlatego, że zależało mu na mojej edukacji, po prostu nie miał na czym wyładować swojej złości z powodu jej śmierci. Bił mnie coraz częściej. Znosiłam to, nigdy nikomu nic nie powiedziałam, na mojej twarzy nigdy nie pojawił się siniak, bił mnie w miejscach, niedostępnych dla ludzkich oczu. Kiedy... - głos Scarlett, załamał się. - Kiedy miałam dziewięć lat, kilka miesięcy przed skończeniem dziesięciu, pierwszy raz zmusił mnie do seksu. To było potworne, nie wiedziałam, czego on chce. Strasznie mnie bolało. Miałam tylko dziewięć lat. A jemu się to spodobało, wiesz? Zmuszał mnie do tego raz na tydzień, ale potem coraz częściej, na początku, jakoś pierwszy rok, może dwa, opierałam się, wrzeszczałam, ile sił w płucach. Potem zrozumiałam, że to nie ma sensu i tak mnie nikt nie usłyszy. Milczałam. Do tej pory, nikt nigdy się o tym nie dowiedział. A on bił mnie i wykorzystywał seksualnie. - Odetchnęła głęboko. - Unikałam go, jak tylko mogłam. Czasem wracałam w środku nocy, żeby się na niego nie natknąć. Zawsze potem, następnego dnia, czekała mnie kara. Gorsza niż zazwyczaj. Momentami mam wrażenie, że on chciał mnie ukarać za moje istnienie. A przecież ja się na świat nie pchałam... Kiedy mnie gwałcił, milczałam, starałam się leżeć nieruchomo. Zawsze bolało tak samo, jak za pierwszym razem. Z czasem nauczyłam się z tym żyć. Mój charakter ukształtował się na bardzo trudny. Wyleciałam z kilku szkół, nim trafiłam do liceum, tam się jakoś trzymałam. Zapomniałabym, odkąd skończyłam czternaście lat, pierwszą dłuższą rozmowę, prowadziłam z Damienem na dwa tygodnie przed zakończeniem roku szkolnego. Rozumiesz już, dlaczego milczałam, nie szamotałam się,w ogóle nie protestowałam?

Zielonooka wstała z łóżka. Powłóczystym krokiem skierowała się do łazienki pod prysznic. Rozebrała się do naga i weszła do kabiny. Lodowata woda biczowała jej plecy. Oddychała głęboko. Odgarnęła z czoła mokre włosy. Zastanawiała się, która godzina. Nie wierzyła, żeby było późno, zawsze automatycznie budziła się przed budzikiem, teraz nie mogła spać dłużej. Zakręciła wodę i wyszła spod prysznica. Zawinięta w ręcznik, wróciła do pokoju. Zerknęła na budzik i oniemiała. Dochodziło południe. Daniele była w szoku. Podeszła do szafy i wyjęła z niej ubrania.

*~*~*~*

Wstał o siódmej rano. Pierwszy raz od miesięcy, wyspał się. Tej nocy nie obudził się ani razu i nic mu się nie śniło. Przynajmniej on niczego nie pamiętał. Przeciągnął się, cicho ziewając. Po szybkim prysznicu wyszedł z pokoju. Nie spodziewał się spotkać tak wcześnie w dniu wolnym nikogo. Dlatego zdziwił go widok Tylera na korytarzu, zwłaszcza, że ten miał siniaka rozciągającego się od kości policzkowej po same czoło. Prezentował się strasznie.

- Stary... Co ci się stało? - spytał, nie dając rady ukryć zaskoczenia, widokiem poobijanego kolegi. Wyglądał, jakby wdał się w bójkę z Brooklińskimi dresami.

- Ciężki trening - wyburczał i odszedł szybkim krokiem. Castiel zmarszczył brwi. Tyler od jakiegoś czasu strasznie dziwnie się zachowywał. Nie podobnie do niego. Zawsze był wesołkowaty i rozmowny. Odkąd przybyli do Nowego Jorku, zmienił się nie do poznania. Brunet wzruszył ramionami i wszedł do jadalni. Nawet tam nikogo się nie spodziewał.

Przez białe drzwi z okrągłym okienkiem wszedł do kuchni, spytać, czy mają już zrobione coś do jedzenia. Marco, jeden z kucharzy powiedział, że za chwilę mu przyniosą, więc wrócił do jadalni i usiadł przy stole. Scarlett kończyła swoją sałatkę. Żadne z nich się do siebie nie odezwało od czasu ostatniego patrolu. Słychać było tylko ich oddechy i stukanie widelca o talerz. Do pomieszczenia weszła Katina, niska i szczupła dziewczyna o zielono-brązowych oczach i rudych lokach spiętych w koka. Brunet uśmiechnął się do niej w podzięce, gdy postawiła przed nim talerz z parującą jajecznicą i czarną kawą. Po chwili został sam w pomieszczeniu. W sumie, miał nadzieję, że tak się stanie. Miał dosyć śniadań wśród osiemnastu innych osób, choć czasem się zdarzało, że Opiekunowie z nimi nie jedli i prócz niego było tylko dziewięć osób.

Gdy skończył jeść, odniósł naczynia do kuchni. Po posiłku nie wiedział, co robić. Nie miał ochoty trenować, strzelać, spać, oglądać telewizji ani czytać. Właściwie nie miał ochoty niczego robić, ale nie chciał też siedzieć bezczynnie. Westchnął głęboko. Bez celu podążał korytarzami. Zastanawiał się, gdzie trafi, ale póki co nie znalazł nic ciekawego. Zawrócił do pokoju, w którym spędził kilka godzin gapiąc się w sufit.

Wstał z łóżka dopiero na obiad. Podali jakieś mięso, sam nie wiedział jakie, gdyż był zbyt głodny, by zwracać na to uwagę. Zaraz po posiłku chciał wstać i wyjść, jednak Opiekunowie go przed tym powstrzymali. Ze zdziwieniem wrócił na miejsce i przez następne kilka minut czekał, aż wszyscy zjedzą i będą gotowi wysłuchać, co mają im do powiedzenia Draakon, Naga i Hostem.

- Co powiecie na małą wycieczkę? - spytał Opiekun Miriam, stał oparty o ścianę naprzeciw drzwi wejściowych.

- Ummm... Wycieczkę? - spytała nieco zduszonym głosem Sophia, nagle jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Castiel uśmiechnął się pod nosem. Mała Sophia chyba liczyła, że cały czas będą przesiadywać w Nowym Jorku.

- Tak. Lecimy odbić Paryż. Mamy informacje, że oblężenie Ośrodka Ratunkowego zmalało i mamy szanse się przebić.- Naga spojrzała na wszystkich kolejno. - Jesteście na to gotowi? Zwłaszcza Nowy Jork, bez mocy?

Strażnicy spojrzeli po sobie z wahaniem, lecz pokiwali zgodnie głowami. Wierzyli, że dadzą radę. Zwłaszcza Londyńczycy byli tego pewni, w końcu byli świetnie wyszkoleni.

- Będziemy lecieć po kolei. Przelot wszystkich do Europy zajmie nam kilka dni, nie możemy lecieć wszyscy na raz. Maksymalnie dwie osoby jednym lotem.

Opiekunowie podali im szczegółowe informacje i plany przelotów. Gdy zakończyli rozmowę była prawie szósta wieczorem. Strażnicy się rozeszli do swoich pokojów lub do wspólnego pokoju z telewizorem, by obejrzeć razem jakiś film. Castiel wybrał to pierwsze.

W swojej izbie przebrał się w spodnie dresowe i narzucił na ramiona bluzę. Udał się do siłowni. Znów go zaskoczono. W sali treningowej byli Samuel i Scarlett, trenowali razem. Sam do niego zamachał na przywitanie, co dało jego blond przeciwniczce na powalenie go na matę. Brunet uśmiechnął się lekko, machnął mu ręką, jakby od niechcenia i skierował się do siłowni.

*~*~*~*

Sophia stała przed lustrem. Na łóżku leżała jej niebieska walizka. Odgarnęła za uszy swoje jasnobrązowe włosy i odetchnęła głęboko. Za godzinę razem z Davidem wyjedzie z Ośrodka na nowojorskie lotnisko. Zamknęła na chwilę oczy, czuła jak jej dłonie lekko drgają. Zacisnęła palce w pięści. Uniosła powieki i rzuciła swojemu odbiciu pewne spojrzenie. Odeszła od lustra, usiadła na brzegu łóżka i nałożyła na nogi beżowe botki na płaskim obcasie. Nigdy nie potrafiła zrozumieć, jak dziewczyny mogą chodzić na wysokich butach.

Potarła czoło palcami, powoli wstała i spojrzała na zegarek przy jej łóżku. Jeszcze tyle czasu... Westchnęła ciężko. Chodziła chwilę po pokoju, wodziła wzrokiem po ścianach, żłobieniach mebli i drzwi. Obejrzała swoje paznokcie pomalowane bezbarwnym lakierem.

Rozległo się pukanie do drzwi, Sophia podskoczyła przestraszona tym nagłym dźwiękiem. Przełknęła ślinę i odgarnęła z twarzy kosmyki włosów, które zbłądziły. Powoli podeszła do drzwi i uchyliła je. Na korytarzu stała Natasha. Na jej twarzy widniało opanowanie. Jak zawsze wyglądała idealnie. Włosy rozpuściła, opadały jej na ramiona i piersi falami, miała na sobie kremową koszulkę bez rękawów zapinaną na biuście, czarne jeansy i kremowe botki na obcasie. Jej twarz przyozdabiał cudowny makijaż pasujący kolorystycznie do ubioru.

- Każesz mi tu stać i będziesz się na mnie gapić, czy może mnie wpuścisz? - warknęła dziewczyna. Sophia się zawahała, zmrużyła oczy posępnie.

- Dlaczego miałabym cię wpuścić? - spytała spokojnie, choć wcale spokojna nie była.

- O matko! Chcę z tobą pogadać, idiotko, i tyle - Natasha skrzyżowała ramiona na piersiach, również przymrużyła powieki. Pomiędzy jej brwiami pojawiła się delikatna zmarszczka.

- Nie jestem idiotką! - szatynka prawie krzyknęła.  Zacisnęła palce w drobne piąstki, zamknęła oczy, by się uspokoić i otworzyła je po chwili. Natasha Cole dalej stała w tym samym miejscu totalnie niewzruszona. Sophia odsunęła się i otworzyła szerzej drzwi, wpuszczając ją do środka. - Czego chcesz? - zapytała cicho.

Piwne oczy Strażniczki przecięły pokój krytycznym spojrzeniem, jednak powstrzymała się od komentarza, wiedząc, że jeśli coś powie, Sophia wyrzuci ją z pokoju i nie zechce wysłuchać. Podeszła do szarej pufy, stojącej  między łóżkiem, a biurkiem i opadła na nią.

- Porozmawiać, jak już wspomniałam - odgarnęła z oczu kasztanowe kosmyki, niebieskooka patrzyła na każdy jej ruch, jakby spodziewając się ataku.

- O czym? - uniosła brwi. Powoli podeszła do łóżka zasłanego zieloną narzutą. Twarde podeszwy jej butów stukały o jasne panele.

- O tym, co się tutaj dzieje. Nie zauważyłaś tej dziwnej atmosfery, która unosiła się od jakiegoś czasu w powietrzu?

- O czym ty mówisz? - szatynka się zdziwiła, usiadła. Nie miała pojęcia, co Natasha może mieć na myśli.

- Naprawdę? Jesteś aż tak tępa, że niczego nie dostrzegłaś? Mniej więcej, kiedy Opiekunowie powiedzieli, że lecimy do Paryża zrobiła się między nami wszystkimi dziwna atmosfera. Zauważyłam, że kilka osób siebie unika, ciekawe dlaczego. A jeśli już na siebie wpadają, to rzucają gromy. Poza tym mam wrażenie, że coś się wydarzy we Francji. Czuć to w powietrzu.

- Jak zapewne zauważyłaś, Natasho, ja kontaktuję się z wodą, nie z powietrzem. I nie, niczego nie dostrzegłam, lecz to nie znaczy, że jestem tępa. - pokręciła głową. Spojrzała na zegarek. - Muszę już iść. - Wstała, chwyciła walizkę i wyszła z pokoju, zostawiając w nim koleżankę.

*~*~*~*

Odpięła pas, wysiadła z samochodu, tak samo postąpił David. Chłopak podszedł do bagażnika. Wyjął ich walizki i torby podręczne. Bez słowa zamknął samochód i ruszyli na odprawę. Sophia jeszcze raz obejrzała paszport i wizę, jakby mogła na nich wykryć ślady podrobienia. Nic takiego się nie stało. Dokumenty ani odrobinę nie wyglądały na sfałszowane. Szatynka westchnęła cichutko. Łamali prawo. Ponoć w słusznej sprawie, ale co z tego? Łamali prawo. To nigdy nie powinno się wydarzyć. Nie tak to miało wyglądać.

Na chwilę zgubiła z oczu Davida, a gdy już go odnalazła musiała niemal biec, by dotrzymać mu kroku. Chłopak wyraźnie się za czymś rozglądał. Niebieskooka na podążała za jego spojrzeniem. Po prostu szła przed siebie. Po kilku minutach jej kędzierzawy partner wydał radosny okrzyk i pociągnął ją gdzieś w bok. Po chwili przekonała się, że są w kawiarni.

- Lecimy za niecałe dwie godziny, jest prawie noc, a ty chcesz pić kawę? - jęknęła Sophia.

- Oj, Sophia! - wymawiał jej imię podkreślając samogłoskę "i". - Czy ty zawsze musisz marudzić? - Dziewczyna w odpowiedzi wzruszyła ramionami i poprosiła, by zamówił jej jakąś bardzo nisko kofeinową. Rozejrzała się po nieco zatłoczonym pomieszczaniu, aż znalazła wolny dwuosobowy stolik.

Spojrzała na Davida, stał w długiej kolejce do kasy. Cud, że w lokalu były w ogóle wolne stoliki. Spuściła wzrok na blat i swoje palce. Trwała tak kolejnych kilka minut. Ktoś usiadł naprzeciw niej. Myślała, że to David, wzniosła oczy.

- Przepraszam, ale to miejsce jest zajęte - powiedziała do mężczyzny, który w odpowiedzi na jej słowa uśmiechnął się szeroko, wręcz olśniewająco. Od tego uśmiechu dziewczynę przeszył dreszcz.

- Wiem, że jest zajęte Sophio. - On znał jej imię! Szatynka nie chciała dać poznać po sobie, co wywołał u niej ten fakt, jednak nigdy nie radziła sobie z ukrywaniem uczuć i on z pewnością to wiedział.

- Kim pan jest? - spytała ze zduszonym gardłem. Przyjrzała mu się. Miał dużą, kwadratową głowę. Czarne włoski krótko przystrzyżone. Małe oczka szeroko posadzone po obu stronach wielgachnego nosa boksera. Zbyt wąskie wargi nie pasowały do całej reszty. W barkach był bardzo szeroki. Chyba nawet szarszy, niż Karas.

- Och. Ja? Ja jestem nikim, skarbie. Mam dla ciebie przesyłkę. O nic nie pytaj. Nie mów nikomu - jego głos był spokojny, lekko ochrypnięty. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, która wydawała się być na niego zbyt mała. Dokładnie na środku stolika położył czerwoną kopertę ze złotym kaligrafowanym napisem, który układał się w jej imię.

- O co tu chodzi? - wyszeptała, spojrzała na Davida, był pogrążony w rozmowie z jakąś rudą dziewczyną. Wróciła wzrokiem na mężczyznę. Wstał i poprawił poły marynarki, podsunął do niej kopertę, skinął delikatnie głową.

- Miło było cię poznać - rzekł spokojnym głosem i odszedł, nim zdążyła zareagować. Rozejrzała się po kawiarni. Ludzie, którzy w niej przebywali byli pochłonięci własnymi sprawami. Rozmawiali i śmiali się z tylko sobie znanych rzeczy. Nikt nie zauważył, co się wydarzyło przy stoliku numer siedem. Odetchnęła i chwyciła kopertę, szybko schowała ją do torby.

Piętnaście minut później David zajął swoje miejsce naprzeciw Sophii i podał jej szklankę z kawą. Dziewczyna wsunęła słomkę do ust i pociągnęła napój. Smakowało jej. Wyczuwała nutkę karmelu, stwierdziła, że jej partner wie, co dobre. Posłała mu lekki uśmiech w ramach wdzięczności, wyszczerzył się w odpowiedzi.

Sięgnęła do torby, by wymacać delikatny czerwony papier. Ciekawa była, co znajdowało się w kopercie. Uśmiechnęła się do siebie w myślach. Myślała, że po tym wszystkim nic jej nie zdziwi, a teraz siedzi w kawiarni i wspomina spotkanie z nieznajomym, który miał dla niej list od nieznanego nadawcy. Miała tylko nadzieję, że to nie jest nic groźnego. A może powinna wyrzucić kopertę wraz z zawartością? Pewnie tak by było lepiej, jednak zdecydowała się zostawić list i przeczytać go w samolocie, gdy David zaśnie.

Po wypiciu kawy nie zostało im nic innego, jak krążyć bez celu po lotnisku. Niebieskooka Strażniczka weszła do księgarni i zakupiła w niej trzy książki, uznała, że pewnie jej się przydadzą. Lubiła czytać, była miłośniczką Stephena Kinga, w jej mniemaniu był najlepszym pisarzem horrorów, jakiego kiedykolwiek świat ujrzał. Uznała, iż nigdy nie urodzi się osoba, która będzie w stanie dorównać umiejętnościom Kinga.

Po ponad godzinnej bezcelowej wędrówce, w końcu ich lot został wywołany. Po przeprowadzeniu odpowiednich procedur, czyli okazaniu dokumentów, biletu, sprawdzeniu bagażów i tym podobnych, w końcu mogli udać się na pokład. Zajęli swoje miejsca. Sophia usiadła przy oknie. Nigdy wcześniej nie leciała samolotem, przez co była bardzo podekscytowana i chciała zobaczyć, jaki widok rozciąga się z góry.

Pół godziny po starcie, David spał jak niemowlak. Szatynka trochę się tym zdziwiła. W końcu wypił mocną kawę podczas odprawy. Uniosła brwi i ułożyła się wygodniej w fotelu. Wyjęła z torby podręcznej czerwoną kopertę.

*~*~*~*

Nieomal spadła z łóżka, gdy zadzwonił budzik. Jęknęła, następnie się przeciągnęła, co spowodowało niechybny upadek. Zastękała cicho. Przez chwilę leżała na podłodze. Wyplątała się z kołdry i ciężkim krokiem poczłapała do łazienki, gdzie zrzuciła z siebie bezceremonialnie piżamę i weszła pod prysznic. Usiadła na małym krzesełku i puściła lodowatą wodę. Wrzasnęła, lecz szybko się uspokoiła. Lodowaty prysznic trochę ją rozbudził. Sięgnęła po fioletowy żel i zaczęła go wsmarowywać w nagie ciało. Co jak co, ale czekała ją około siedmiogodzinna podróż samolotem.

A tak w ogóle kto wymyślił, że muszą lecieć o czwartej rano? Dzięki temu nie miała szansy zmrużyć oka na więcej, niż półtorej godziny. Odetchnęła głęboko. Wylała sobie na głowę szampon, wmasowała go we włosy i ustawiła wodę na nieco cieplejszą, zaczynała marznąć. Siedziała kilka minut w strugach ciepłej wody, po czym bezceremonialnie ją zakręciła i wyszła z kabiny.

Sięgnęła po duży czerwony ręcznik i owinęła się nim, po czym mniejszym zawinęła włosy w turban. Wróciła do pokoju, a gdy zaczęła grzebać w szafie zastanawiając się, co ubrać, oczywiście wcześniej o tym nie pomyślała, rozległo się pukanie do drzwi. Wiedziała, że to Castiel, prócz nich i Pomocy w Ośrodku nie było nikogo.

- Wejdź - krzyknęła. Wyjątkowo było jej obojętne, że jest w samym ręczniku. Chłopak też zignorował stan w jakim ją zastał. Oparł się o zamknięte drzwi.

- Szykujesz się na striptiz? - uniósł brwi i posłał jej uśmiech, który chyba miał być zniewalający.

- Tak, ale nie dla ciebie, wybacz - zgromiła go wzrokiem. Uznała, iż zadba bardziej o wygodę, niż o wygląd, wyjęła z szafy luźne jeansy i szarą bokserkę, do tego krwistą czerwoną bluzę i pierwszą lepszą bieliznę, jaka wpadła w jej ręce.

- Mam być zawiedziony? - zlustrował ją spojrzeniem szarych oczu. - Wybacz, ale chyba nie da rady.

Scarlett przewróciła oczami i udała się do łazienki, gdzie się ubrała i rozczesała włosy. Stwierdziła, że jej partner jest niemożliwy, ale chyba przestawała mu przeszkadzać, gdyż był nieco milszy, niż na początku ich znajomości.

Gdy wróciła do pokoju Castiel przerzucał sobie przez ramię jej plecak wojskowy typu kostka i schylał się po czarną walizkę.

- Co robisz? - zmrużyła oczy.

- Zanoszę twoje bagaże do samochodu. A ty w tym czasie się ogarnij. - Obrzucił ją krytycznym spojrzeniem, lecz nie skomentował jej ubioru. - Widzisz? Jak chcę to potrafię być dżentelmenem - po tych słowach wyszedł z pokoju. Po korytarzu roznosił się odgłos jego kroków, czarnooka słyszała to mimo zamkniętych drzwi.

Wróciła do łazienki, gdzie wysuszyła włosy i umyła zęby, gdyż stwierdziła, iż nie ma czasu, by cokolwiek zjeść, przynajmniej w Ośrodku. Westchnęła i spojrzała na swoje odbicie. Miała lekko opuchnięte, zaczerwienione oczy, lecz poza tym była blada jak kreda. Od zajścia w siłowni nie sypiała prawie w ogóle, na szczęście Tyler leciał jako pierwszy, w towarzystwie Ordine.

Postanowiła nie robić makijażu. Wiedziała, że będzie spała w samolocie. Zdjęła z pułki fioletową gumkę do włosów, splotła blond kosmyki w luźnego warkocza. Posłała swojemu odzwierciedleniu blady uśmiech. Opuściła łazienkę, następnie pokój. Castiel wziął jej bagaże, więc nie musiała niczego dźwigać. Choć raz okazał się w czymś pomocny. Była ciekawa, czy zauważył jej stan. Jasne, że zauważył. W końcu razem trenowali. Widział, jak ledwie trzymała się na nogach w trakcie treningów, widział, że mało jadła w ostatnich dniach. Przyglądał się, czy tego chciał, czy nie, bo byli partnerami. Nie robił nic z tym, co dostrzegał w jej zachowaniu, bo liczył, że da sobie radę. Ale skąd ona mogła o tym wiedzieć?

Nawet nie zauważyła, jak minęła jej droga na parking. Castiel czekał na nią oparty o maskę samochodu. Palił papierosa, ten widok zaskoczył Scarlett. Spojrzał na nią spod czarnej grzywki. Nic nie powiedział, tylko wyciągnął w jej stronę paczkę z papierosami. Wzięła jednego i wsunęła między wargi, odebrała od chłopaka wyciągniętą zapalniczkę i podpaliła końcówkę, zaciągnęła się dymem. Spojrzała z ukosa na partnera.

- Nie sądziłam, że palisz - mruknęła.

- Kiepsko mnie znasz - prychnął. Zaśmiał się lekko.

- To fakt, ale byliśmy już razem na kilku patrolach i nigdy nie widziałam u ciebie używek. - przyznała. Tym sposobem zakończyli temat. Gdy spalili do końca, bez słowa wsiedli do range rover'a.

Castiel prowadził. Jak zawsze. Scarlett upewniła się, że mają dokumenty i bilety. W radiu leciał jakiś niby kultowy kawałek. Przez nocne korki prawie spóźnili się na odprawę. Jednak tylko prawie. Poszli na kawę do Starbucksa. Dużo cukru i kofeina miały ich postawić na nogi, a zadziałały odwrotnie. Ale to miało być dobre, loty samolotem są ciężkie, zwłaszcza gdy przekracza się linię zmiany daty.

Te dwie godziny zleciały im wyjątkowo szybko. Nim się zorientowali zajmowali swoje miejsca na pokładzie samolotu. Byli trochę źli, gdy zapinali pasy. Dostali esemesy, że będą dzielić pokój w hotelu. Żadne z nich nie chciało spędzać nocy w towarzystwie drugiego. Mięli nadzieję, że są tam chociaż dwa łóżka.

Jak zwykle start okazał się niemiłym doznaniem. Część pasażerów prosiła stewardessy o koce i poduszki, inni o szampana, a jeszcze inni o kawę. Scarlett wsunęła do uszu białe słuchawki od iPada. Ułożyła się wygodnie na fotelu. Nie prosiła o koc, był jej zbyteczny. Przymknęła oczy. Nie trzeba było długo czekać, by zasnęła.

*~*~*~*

Choć bardzo chciał, nie potrafił zasnąć. Zasłonił usta dłonią i ziewnął. Potrzebował snu, lecz ilekroć zamykał oczy, miał przed sobą ostatni widok Guerry. Nie chciał tego oglądać, ale tak strasznie chciał spać... Oparł czoło o tył fotela, który miał przed sobą. 

Przycisnął przedramię do czoła. Znów spróbował zasnąć i... udało mu się. Śniła mu się wielka scena, a na niej mężczyzna w różowym tutu w fioletowe kropki tańczył jezioro łabędzie. To było dziwne... Z jego pleców wystawały skrzydła na kształt orlich. Po przebudzeniu zastanawiał się, czy stewardessa nie dosypała mu czegoś do wody. Dopiero po chwili zorientował się, że Scarlett śpi z głową wspartą na jego ramieniu. 

Nie obudził jej. Zauważył, że prawie ostatnio nie sypiała. Może nawet mniej, niż on, dlatego jej nie obudził. Wiedział, co to znaczy cierpieć na bezsenność i bez wahania mógł powiedzieć, że nie jest to nic miłego. Westchnął lekko, ułożył się trochę niżej. Dziewczyna zsunęła się razem z nim. Do jego nozdrzy doleciał zapach truskawek. Prawie się roześmiał. To zaczynało przypominać komedię romantyczną. Jednak się powstrzymał, przymknął powieki, mimo iż wiedział, że już więcej nie zaśnie.

W trakcie podróży obejrzał film, przeczytał pół książki i prawie wyładował iPada. Stwierdził, że życie jest bez sensu i zazdrości Scarlett tego, iż jest w stanie spać, zwłaszcza, gdy samolotem targały, co jakiś czas, turbulencje. Nawet to jej nie zbudziło. Ani płacz dziecka. Nic. Była nie do ruszenia. Zastanawiał się, jak to w ogóle możliwe, że ktoś ma tak twardy sen. Samolotem wstrząsnęło. Dziewczyna cicho jęknęła. Oderwała się od jego ramienia, zapanował nad chichotem.

- Auć - mruknęła, pocierając oczy, zaczęła poprawiać blond włosy.

- Widzę, że Śpiąca Królewna się zbudziła. - posłał jej kpiący uśmiech. Zmroziła go wzrokiem.

- Gdzie jesteśmy? - spytała.

- Za pół godziny lądujemy.

Siedzieli w milczeniu, jak właściwie zawsze od dwóch tygodni. Podczas lądowania samolotem trzęsło, co wywołało płacz niemowlaka, który przebywał na pokładzie. Castiel schował twarz w dłoniach, był wykończony, a czekał ich jeszcze spacer wokół terenu ich hotelu i nie tylko.

- Znasz francuski? - spytał, bo zupełnie zapomniał o tym wcześniej.

- Nie. Jak dla mnie za trudny język, nigdy nie podejmowałam się nawet prób nauczenia go. - wzruszyła ramionami. No jasne, że nie znała francuskiego.

- Jeśli nie chcesz mieć problemów z tubylcami, radzę ci milczeć. - westchnął. Głos powiedział, iż można wysiadać. Wylądowali. Czekało ich kilka naprawdę ciężkich dni.