piątek, 19 września 2014

10

 10 dni temu dałam ostatni rozdział.
Hmph, w sumie nie chciałam jeszcze tego dodawać, ale jakoś wyszło.
Wgl, wiem już jak to zakończę i wiem, że będzie druga część. Nie wiem, co w niej będzie, ale wiem, że powstanie ;_; 
Nie wiem, jak przejść do dalszych wątków, tych zaplanowanych opka, to jest straszne ;_;
Mam masę nauki, nie wiem, kiedy dodam następny rozdział, nie mam weny, poza tym przyjaciółka w szpitalu i trza ją odwiedzać czasem :c
Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim postem <3
Będę wdzięczna jeśli wyrazicie swoje opinie także pod tym. <3
A tymczasem zapraszam do lektury :*
(powiem Wam, że jestem nawet zadowolona :3)

Całusy,
Atti.

 ---*---*---*---*---*---


Leżała na łóżku, patrząc się w sufit ze znużeniem. Myślała o tym, co zaprzątało jej głowę dwa tygodnie przed urodzinami. Chciała uciec od ojca i od tego, co miało ją czekać przy najbliższym spotkaniu z Draakonem, nigdy nie chciała się tu znaleźć, a jednak. Teraz chciała tu zostać, chciała mieć coś wspólnego z tym światem. Ale może to się wywodziło tylko z tego, iż nie chciała wracać do New Haven? Nie potrafiła sobie odpowiedzieć na pytanie. 

Z ciężkim westchnieniem wstała i udała się do łazienki, gdzie przebrała się w drugą skórę, spięła włosy w koński ogon i poszła na strzelnicę, gdzie czekała już część przyjaciół, jeśli w ogóle któregokolwiek z nich mogła tak nazwać.

- Cześć Scarlett - przywitała ją wesoło Daniele. Była miła i w ogóle, ale trochę zbyt nachalna. Mimo tego czuła do niej sympatię. 

- Cześć Danny, Sam, Tyler, Damien, Sophia - skinęła kolejno każdemu głową. Zrobiła to tylko z czystej grzeczności. 

Usiadła na podłodze pod ścianą. Wiedziała, że trening zacznie się dopiero za około pół godziny. Nie mogła pojąć dlaczego oni już tam byli. Przecież oficjalnie ćwiczenia są dopiero o piątej nad ranem, a było dopiero za dwadzieścia. Równie dobrze mogli przyjść pięć minut przed czasem lub nawet po, gdyż Opiekunowie zjawiali się dopiero grubo po wyznaczonej godzinie, dlatego Strażnicy nauczyli się już na nich nie czekać i bez nic rozpoczynać zajęcia. 

Do pomieszczenia wszedł Castiel, przydługie czarne włosy miał w nieładzie, a pod oczami sińce. Wyglądał, jakby w ogóle nie sypiał i tak w gruncie rzeczy mogło być. Scarlett kilka razy wpadła na niego w siłowni w środku nocy. Za chłopakiem weszła siostra, wyglądała na odrobinę zmęczoną, ale w porównaniu z bratem była niczym wiosenny poranek.
Wszyscy milczeli, chyba wyczekując jakiegoś przełomu, czy czegoś w ten deseń. Nikt się nie odezwał, dopóki nie zjawili się wszyscy, wtedy zaczęły się rozmowy i śmiechy oraz pierwsze wystrzały.

- Nienawidzę broni palnej - mruknęła do siebie, gdy trafiła w środek tarczy po raz trzeci. 

- A cóż ona ci zrobiła? - usłyszała obojętny głos Cas'a, który stał za nią. 

- Nie tyle, co zrobiła, ale co może zrobić - poprawiła odsuwając grzywkę z czoła, która była już stanowczo za długa i należało się jej cięcie. Młody mężczyzna przekrzywił głowę i zmrużył oczy.

- Chodź - powiedział, odwrócił się na pięcie i nie czekając na  nią, ruszył przed siebie. Dziewczyna westchnęła ciężko, ale poszła za partnerem, który szedł wzdłuż stanowisk, a potem do grubych zielonych drzwi, na które wcześniej jakoś nie zwracała uwagi. Otworzył je i puścił dziewczynę przodem.

- No proszę, czyli jednak jest w tobie coś z dżentelmena - rzuciła z sarkazmem, pokonując próg. Znalazła się w równie dużej sali, od jednego końca ściany do drugiego ciągnęła się taka sama przegroda od toru, jak na strzelniczy podzielonej na kilka stanowisk. Tutaj nie było czegoś takiego, nie było też torów. Było za to coś na kształt placu, który przecinały jakby szyny, a na nich stały kartony w kształcie ludzi.  - Co to jest za miejsce? - spytała nie kryjąc zdziwienia.

- Zobaczymy, jak radzisz sobie ze strzelaniem do ruchomych celów. Jeśli pójdzie ci dobrze, możemy zostawić na jakiś czas broń palną. - założył ręce na piersi i spojrzał na nią wyzywająco. Zmrużyła oczy, ale skinęła głową, przystając na tę propozycję. Podał jej pistolet, a ona westchnęła i stanęła na środku przegrody. Uniosła ręce, w których trzymała broń, odbezpieczyła ją. Odetchnęła głęboko i dała partnerowi znak, by włączył kartony do ruchu. Tak też zrobił.

Poruszały się dość szybko, pierwsze trzy strzały okazały się kompletnie niecelne, za trzecim razem trafiła w ramię, lecz nie szło jej najlepiej, skrzywiła się, widząc iż magazynek jest pusty, a jej udało się trafić jeden raz. Castiel pokręcił głową z niezadowolenia.

- Mówiłem ci, jak to robić. Wyczyść umysł z wszystkich myśli, powoli wypuść powietrze i strzel - rzucił jej uważne spojrzenie spod zmrużonych powiek. Zastanawiał się, jak ona może dobrze widzieć, w takim zaciemnieniu, jakie musiał zapewnić, nim ją tu wprowadził. Mimo wszystko wolał, żeby nie dostała jakiegoś ataku, czy czegoś od zbyt jasnego światła.

Blondynka ponownie się ustawiła i poszła za wskazówkami kolegi. Tym razem trafiła w głowę. Za każdym razem trafiała. Trzeba było przyznać, że Cas jest wredny, ale kiedy chce udzieli dobrej rady.

*~*~*~*

Światło. Oślepiająca jasność spowiła całkowicie miejsce, w którym stała. Cholera - pomyślała, mrużąc oczy, które zaczęły niemiłosiernie piec. Usiłowała się rozejrzeć po nieznanym miejscu, jednak światło było zbyt ostre, jej oczy tego nie lubiły, poza tym oślepiłoby każdego, tak sądziła. Zirytowana tupnęła i coś wyczuła, coś innego. To były płytki chodnikowe, różniły się od tych w New Haven, czy Nowym Yorku. Ich powierzchnia była inna. 

- Gdzie ja, do cholery, jestem? - mruknęła do siebie z niezadowoleniem. Zdecydowała się ruszyć w którąkolwiek stronę, wiedząc iż i tak gdzieś w końcu dojdzie. 

Wyczuła miękkość pod stopami. Trawa... Tak weszła na trawę. Spojrzała pod nogi. Była soczyście zielona, dziewczyna dojrzała do mimo intensywnej jasności, która ją otaczała.

- Co jest? - jedna brew blondynki powędrowała w górę w akcie zaskoczenia. Ciszę, która panowała nienaruszenie do tej pory przerwał klakson i dźwięk gwaru typowego dla centrum miasta, towarzyszyły im również dźwięki silników samochodowych. Dziewczyna próbowała wyłapać jakieś słowa z otaczających ją zewsząd rozmów, jednak język, którym się posługiwano był jej zupełnie obcy.

Słońce zelżyło i nie świeciło już tak intensywnie, mimo to oczy dziewczyny bolały niemiłosiernie, jakby ktoś chciał jej je wypalić. Odgłosy typowe dla miasta również ucichły, w zamian do uszu Scarlett dotarł dźwięk przypominający głos, jaki wydają ptaki podczas lotu, był jednak znacznie głośniejszy, bardziej wyrazisty. Do tego doszedł ryk drapieżnika. Lwa?

Spojrzała w górę, była święcie przekonana, że właśnie stamtąd dochodzą odgłosy. Ujrzała nad sobą masywne, jasne zwierzę, przypominało panterę. Blondynka, gdy jej oczy przyzwyczaiły się do jasności, najbardziej jak było to możliwe, rozpoznała w zwierzęciu białego tygrysa. Miał on skrzydła na wzór orlich.

- Co jest, kurwa, grane? - warknęła, widząc że na grzbiecie drapieżnika siedzi drobna dziewczyna o lokowanych włosach w kolorze świeżego miodu. - Już chyba do końca zwariowałam - mruknęła z niezadowoleniem.

Wtem tygrys wylądował w oddali, a jego pasażerka zeskoczyła na ziemię. Splotła dłonie za plecami i uśmiechnęła się do Scarlett, która dostrzegła to mimo mroczek przed oczami, pojawiły się one na wskutek bólu oczu i zmęczenia dziewczyny, związanego z nim. Ciemnooka wytężyła wzrok.

- Wieża Eiffla? - szepnęła dopatrując się za tygrysem i nieznajomą stalowej, zamglonej budowli.

- Cztery w dół, a raz w górę, bo jej czubek przetnie chmurę - zaszumiał jej w głowie głos dziewczynki, którą widziała kilka tygodni wcześniej


W jednej chwili usiadła na łóżku ciężko dysząc, jej ciało pokrył pot. Dopiero po chwili dotarło do niej wycie budzika. O cholera - pomyślała, widząc godzinę. Było za dwadzieścia piąta. Zwykle o tej godzinie była już prawie gotowa. Zerwała się z łóżka, by wziąć krótki, zimny prysznic, który jednak trwał dłużej, niżby dziewczyna chciała.

Tego dnia mieli ubrać się tak, jak ubraliby się na miasto. Dziewczyna naciągnęła na tułów białą bokserkę i flanelową koszulę w niebiesko-czarną kratę oraz obcisłe jasne spodnie poprzecierane w kilku miejscach. Na nogi włożyła czarne lity. Włosy postanowiła zostawić rozpuszczone. Przejechała po rzęsach tuszem, nie miała czasu na nic lepszego, wybiegła z pokoju, było dziesięć po piątej. Już czuła, co usłyszy na wstępie.

- No proszę, Śpiąca Królewna jednak zdecydowała się wstać. Już mieliśmy wysyłać księcia - warknął zgryźliwie Castiel. 

- Och, dajcie spokój - jęknął Draakon. - Musimy to przerabiać codziennie?

Cas niechętnie umilkł, skrzyżował ramiona na piersi. Wszyscy już byli, nie wyłączając nikogo. Na stole leżała mapa Nowego Yorku. Opiekunowie pokazali każdej parze Strażników teren, który mają patrolować, aż do zmroku. Castielowi i Scarlett przypadł Brooklyn w okolicach wschodniego wybrzeża.

Ciemnooka wsiadła do czarnego range rover'a evoque, jej ciemnowłosy partner prowadził. Całą drogę milczeli, nie trwała ona jednak dłużej niż godzinę. 

Szli powoli Brooklińską ulicą. Castiel był ubrany w czarne sprane spodnie, białą koszulkę i skórzaną kurtkę. Nikt się nie odezwał od wyjazdu z Ośrodka. Mimo wczesnej pory miasto było pełne życia. Po chodnikach chodzili zdenerwowani przechodnie, a ulicami jeździły samochody prowadzone przez spieszących się do pracy ludzi, co jakiś czas ktoś wrzeszczał, rozlegały się odgłosy wydawane przez klaksony. To miasto rzeczywiście nigdy nie śpi - pomyślała dziewczyna. W New Haven o tej porze można było spotkać jedynie biegaczy i właścicieli psów. Co prawda była już kilka razy w Nowym Yorku, ale nigdy nie zwracała uwagi na takie rzeczy. 

Cas niespodziewanie wszedł do jakiegoś monopolowego, Scarlett weszła za nim. Chłopak kupił sobie drożdżówkę i jakiegoś energetyka. Dziewczyna wzięła dla siebie dwie bułki razowe, energetyka i paczkę papierosów. Dawno nie paliła, w sumie odkąd została przesiedlona do Ośrodka, można powiedzieć, że stęskniła się za tym.

Brunet rzucił jej ukradkowe spojrzenie, gdy zapalała, jednak nie odezwał się ni słowem. Ruszyli dalej. Ulice Brooklynu wyglądały gorzej, niż rok temu, gdy Londyńczycy ostatni raz odwiedzali Nowy York, w sprawie Kyto'nów. Na chodnikach leżało mnóstwo śmieci, a przed co trzecimi drzwiami do kamienic czyhali bezdomni. Bóg jeden wie, co chodziło im po głowach.

Skręcili kilka razy i znaleźli się na trochę lepiej trzymającej się ulicy. Nie było tu tylu bezdomnych, a śmieci nie walały się dosłownie wszędzie. Widocznie tamta część Nowego Yorku musiała być jedną z tych najgorszych, nawet jak na Brooklyn. Scarlett zastanawiała się, jak wygląda tu codzienne życie mieszkańców, którzy mają domy i stać ich na utrzymanie oraz wykarmienie rodziny. Choć może się wydawać to paskudne: zastanawiała się, jak to jest chodzić co dzień tymi ulicami i być zmuszanym do ignorowania bezdomnych, którzy czekali na każdym zakręcie, być może gotowi zabić na kilka dolarów. Blond włosa wychowała się w rodzinie, która mogła mieć prawie wszystko, a przynajmniej na wiele sobie pozwolić, mimo tego co robił jej ojciec cieszyła się, że jej życie było takie, a nie inne. Zahartowało ją to. 



*~*~*~*

Nie znosiła swojego partnera. Fakt, dobrze walczył, nawet całkiem nieźle posługiwał się swoją mocą, ale mimo to, nie znosiła go. Tak po prostu. Czuła do chłopaka niechęć, odkąd go tylko ujrzała, a teraz przechadzała się z nim po Central Parku. Ale z drugiej strony nie jego winą było, że musi z nim chodzić na patrole, on też niczemu nie zawinił. Brunetka momentami miała wrażenie, że dobrali ich w te pary celowo. Jakby w ten sposób chcieli im powiedzieć coś w stylu "Przestańcie się na siebie dąsać, jesteście teraz jednym zespołem" i zmusić ich tym do pogodzenia się, być może nawet przyjaźni. Na samą myśl przechodził ją po plecach nieprzyjemny dreszcz.


- Po czym właściwie poznać Najeźdźców? - spytał ni z tego ni z owego Damien. Spojrzał wyczekująco na swoją partnerkę. 

- Co czujesz, gdy widzisz mnie bądź innego Strażnika? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Chłopak myślał przez chwilę, jak opisać to uczucie, które towarzyszyło mu za każdym razem, gdy zbliżał się do miejsca, w którym przebywał, któryś ze znajomych.

- Takie mrowienie, wibracje. Czuję, że z na przykład tobą, trochę mylne, ale cóż, jestem bezpieczny. Nic mi nie zrobisz. - wzruszył ramionami.

- To samo poczujesz przy Najeźdźcach, tylko silniej i od razu będziesz wiedział, że to oni, że ci zagrażają - odpowiedziała spokojnie. Wyjątkowo nie zakpiła z niego. Postęp?

Dalej szli w milczeniu. Miriam miała dziwne przeczucie, że jest zbyt spokojnie. Nie wyczuwała niczego, co mogło zagrażać, jednak postanowiła nie uznawać tego za dobry znak, w końcu wyszli na patrol nie po to, by rozejrzeć się i uznać, że wszystko w porządku, tylko sprawdzić, jak mają się sprawy. Poza tym dzień dopiero się rozpoczął.

Przez następną godzinę obeszli wyznaczony im obszar prawie dwa razy. Skontaktowali się z resztą, by zapytać, jak u nich mają się sprawy, wyglądało jednak na to, że nie ma śladu Najeźdźców ani na Manhattanie, ani na Brooklynie. Ciekawe, gdzie się podziali - zastanawiała się szarooka brunetka. Czuła w kościach, że to zły znak. Powinni spotkać choć jednego, czy dwóch. Co to mogło oznaczać? Odpuścili? Nie, to było zbyt nieprawdopodobne, by okazało się prawdziwe. Atakowali ich już przeszło rok i kto wie, czego chcieli tak naprawdę. Do tej pory ciągle dawali o sobie znaki, jak gdyby chcieli powiedzieć "Nie macie szans, w końcu was zniszczymy".


*~*~*~*

Biegli. Pokonywali ulice, ile sił w nogach. Nie mieli, gdzie się ukryć. Co prawda wątpili, by zaatakowali ich przy ludziach, ale na wszelki wypadek woleli trochę pobiegać, niż zostać zadźganymi, nie mogli użyć broni przy tylu świadkach. Daniele wybrała numer Miriam, z nadzieją że ta odbierze połączenie.

- Co tam? - spytała jakby od niechcenia dziewczyna, odbierając po siódmym sygnale.

- Gdzie jesteście? - wydyszała do słuchawki zielonooka, skręcając w stronę Upper East Side. Kilka minut temu wyszli poza teren, który został im wyznaczony do patrolu.

- Właśnie przechadzamy się Madison Ave.

- My jesteśmy na Upper East Side. Wyjdźcie nam na spotkanie, Najeźdźcy nas gonią - blondynka przerwała połączenie. Spojrzała na swojego partnera i przyspieszyła.

Brakowało im w płucach tlenu, byli mokrzy od potu, ale przede wszystkim wyczuwali te wibracje. Te które świadczyły o tym, że Najeźdźcy są coraz bliżej, że nadal ich gonią i prawdopodobnie łatwo nie odpuszczą. Proszę moje maleństwa, odwróćcie choć na chwilę ich uwagę - tę zaklętą myśl posłała ptakom, które osiadły się na dachach, słupach i drzewach przy ulicy. Zwierzęta poderwały się ze swoich miejsc i skierowały w jedną stronę, wyznaczoną wcześniej przez Daniele.

Zza rogu Madison wyłonili się Damien i Miriam. Byli skupieni i nieco spięci. Zwolnili, pozwolili sobie na nieco wytchnienia.

- Długo tak biegniecie? - spytał Damien.

- Mniej więcej od The Smith - wymamrotała Danny, podparła ręce na kolanach, powoli uspokajała oddech i szalejące serce.

- Zawiadomimy Nagę i Karasa, a potem pomyślimy, co dalej - oznajmiła Miriam, przeczesując palcami swoje krótkie czarne włosy.

Opiekunowie kazali im bardziej uważać i już się nie rozdzielać oraz obiecali powiadomić o zajściu resztę Strażników. Opadli na ławkę w Central Parku i napili się wody. Postanowili dać sobie chwilę wytchnienia. Nie wyczuwali już Najeźdźców, lecz mimo wszystko nie tracili czujności. Jeszcze nie nadeszło południe, a oni już byli zestresowani jak diabli.

Krążyli w czwórkę po Manhattanie przez następne godziny do południa. W końcu stwierdzili, iż chodzenie w grupie nie ma większego sensu, więc postanowili znów się rozdzielić i wrócić do patrolowania wyznaczonego wczesnym porankiem terenu.

Sam co rusz zerkał na Daniele. Zastanawiał się, o czym dziewczyna myśli. Mimo tego, że patrolowali razem i dobrze im się rozmawiało, mięli o czym dyskutować, nigdy nie mógł odgadnąć biegu jej myśli. Zawsze się mylił w kwestii tego, co zielonooka zaraz powie. Trochę go to gubiło, lecz właśnie za to tak ją polubił. Miała własne zdanie, niezależne od wszystkiego, inne niż można by się po niej, w sumie po kimkolwiek, spodziewać.

*~*~*~*

Minęli właśnie skrzyżowanie Vernon Blvd i trzydziestej siódmej alei. Ich celem był róg dwunastej ulicy i czterdziestej pierwszej alei. Zaparkowali tam samochód.

Słońce chyliło się ku zachodowi, Brooklyn powoli spowijał mrok, przez co wyglądał na jeszcze bardziej zaniedbany i widmowy, niż w ciągu dnia. Nim dotrą do auta zapadnie noc i rozpocznie się czas morderców, oraz gwałcicieli. Choć oni i tak są niczym w porównaniu z Najeźdźcami. Ciało Scarlett przeszył lekki dreszcz na samą myśl o tych, których spotkali w lesie, w dniu, w którym okazało się, że Londyn jednak istnieje i ma się dobrze.

Dziewczyna poczuła dziwne mrowienie u podstawy czaszki, które zaczęło się rozchodzić w dół kręgosłupa.

- Naje... - zaczęła, lecz nie dokończyła, popchnięta przez Castiela do jednego z tych ciemnych i ciasnych zaułków między kamienicami. 

- Wiesz, jak najłatwiej pozbyć się Najeźdźców bez walki? - spytał cicho, przyciskając ją do ściany. Pokręciła głową. Jej oczy zrobiły się olbrzymie. Nie miała pojęcia, o czym on mówił. Powtórzyła słaby ruch głową zdezorientowana.. - Przez wymieszanie energii - zacisnął usta w cienką kreskę. Ich ciała mrowiły coraz bardziej. Najeźdźcy z pewnością wiedzieli już, gdzie są.  

- To znaczy? - wyszeptała ochryple. Mięli ze sobą broń, to prawda. Oprócz tego byli na Brooklynie, a tam strzały słyszy się niemal codziennie.  Chłopak westchnął ciężko, byli coraz bliżej, walczył ze sobą, nie był z tego zadowolony. 

- Najprościej to zrobić przez pocałunek - mruknął, patrząc w stronę wyjścia z uliczki. Blondynka zacisnęła zęby i przyciągnęła twarz partnera do swojej. Co jak co, ale kolacją gigantycznych pająków o ludzkich tułowiach, czy kij wie czego, to ona zostać nie chciała.

*~*~*~*

Widziała już samochód, którym przyjechali. Brązowe BMW X6 stało dwa metry od wejścia do jakiegoś obskurnego baru. Oboje zastanawiali się, kto chciałby wejść tam z własnej woli. Światła przy pasach nie działały, pewnie od dawna. Rozejrzeli się i przeszli na drugą stronę. Brooklyn za dnia był przerażający, a już w ogóle nocą. Fakt, że słońce jeszcze do końca nie zaszło, nie zmieniał niczego. 

Wsiadła do samochodu po stronie pasażera, nawet jakby chciała nie usiadłaby za kierownicą, nie chodziło o to, że nie umiała prowadzić. Po prostu od zawsze miała wrażenie, że na tamtym miejscu jest się narażonym na większe niebezpieczeństwo, co było absurdalne, bo od strony pasażera można było zginąć równie łatwo. 

- Mam nadzieję, że robią nam jakąś dobrą kolację, umieram z głodu - westchnął David, zapinając pas. Jego zazwyczaj potargane włosy wyglądały dzisiaj, jak po przejściu huraganu, dodało mu to niesamowitego uroku. Sophia go polubiła. Był sympatyczny i wesołkowaty. Sporo się od niego nauczyła, nigdy jej nie potępiał, nieważne jak kiepsko jej szło na wszystkie możliwe sposoby. Posłała mu lekki uśmiech, gdy przekręcił kluczyk w stacyjce. - Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli włączę radio? - spytał. 

- Jasne, że nie - odgarnęła z niebieskich oczu brązowe włosy.

Podano informacje pogodowe na następny dzień, po czym puszczono kultowy utwór AC/DC, Back in Black. Na twarzy szatynki pojawił się szeroki uśmiech. Od bardzo dawna nie słuchała utworów tego zespołu. Idealnie się trafiło. Potrzebowała tego teraz. 

- W życiu bym cię nie podejrzewał o to, że mogłabyś lubić taką muzykę - zaśmiał się jej partner. 

- Czasem pozory mylą - zawtórowała chłopakowi śmiechem.

- Widzę - podkręcił głośność, skręcając w którąś z kolei ulicę.

- Muszą mnie złapać, jeśli chcą mnie mieć. Bo wróciłem na szlak i czuję bluesa - zawyli razem z wokalistą. Czuli się wyjątkowo zwyczajnie, a Davidowi nie zdarzyło się to od prawie dwóch lat, natomiast Sophii już od kilku miesięcy. I prawdopodobnie nie miało się to powtórzyć w najbliższym czasie. 

*~*~*~*

- Trzęsienie ziemi, drżenie ciała, wszystkie żarty są ze mnie - śpiewał głos Taylor Momsen, wydobywający się z radia. Spodobał mu się początek tej piosenki i postanowił zostawić. Scarlett wydawała się znać utwór, gdyż co jakiś czas poruszała wargami, razem z tekstem. - Pamiętam kiedy, pamiętam ten czas. Gdy nie musiałam brać, by poczuć się żywą.

Od czasu pocałunku nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. Dotarli do samochodu tak szybko, jak tylko się dało, włączyli radio i udali, że wydarzenie w tamtym zaułku nigdy nie miało miejsca. Nie chodziło o to, że poczuli coś do siebie przez głupie zetknięcie warg. Po prostu nie było o czym mówić i mimo wszystko, sytuacja była teraz trochę niezręczna. W końcu nie przepadali za sobą od samego początku, a potem całują się w ciemnej uliczce i to, że miało ich to uratować, nie było ważne. 

- Wszystko, czego chciałam, było w mojej głowie - Scarlett zaczęła cichutko nucić z wokalistką. Castiel chciał jej jakoś dogryźć, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, dotarł do niego przekaz piosenki. - Jestem o krok od pęknięcia, wciśnij gaz do dechy. Cały ten czas wszystkie żarty są ze mnie.

Brunet spojrzał na blondynkę z ukosa. Patrzyła przez okno, jednak jego uwadze nie uszło kilkanaście sprzecznych emocji, malujących się na twarzy. Co chwilę jedno uczucie zastępowało drugie.

- Obwiń mnie za całe swoje życie. Mnie, ooh...

Wjechali do garażu siedziby. Wyłączył radio, akurat w momencie, gdy skończył się utwór. Zaparkował na miejscu wyznaczonym dla tego samochodu i zgasił silnik. Scarlett wydawała się nieobecna, wszystkie ruchy wykonywała jakby mechanicznie. Castiel poczuł odrobinę empatii i wstrzymał się od komentarzy, przynajmniej na tamtą chwilę.

Nim doszli do drzwi, wjechali David i Sophia oraz Damien i Miriam. Kilka minut później dołączyli Sami Daniele. Natasha i Tyler byli już na miejscu, w Sali Narad. Opiekunowie siedzieli przy stole, Strażnicy poszli za ich przykładem. Światło było przyciemnione, więc Scarlett nie musiała zakładać ciemnych okularów.

-  Wiemy, że zauważyliście aktywność Najeźdźców, zwłaszcza Daniele i Sam....

- My też, ja i Scarlett - wtrącił w przemowę Draakona Castiel. - Kiedy już szliśmy do samochodu, lecz udało nam się ich zbyć.

- To dobrze. - Opiekun skinął głową. - Podejrzewamy, że mogą niedługo zaatakować. Musicie być gotowi w każdej chwili, ale ze względu na dzisiejsze przygody odwołujemy jutrzejszy patrol, nie będzie też porannego treningu. Jedynie dwie, trzy godziny po obiedzie. Pytania? - spojrzał na wszystkich po kolei. Każdy z osobna pokręcił głową. - Zatem udajcie się na kolacje i idźcie spać. Każdemu z nas przyda się odpoczynek.

Powoli zaczęli wstawać i wychodzić z Sali. Scarlett zdjęła z nadgarstka gumkę do włosów i spięła je w koński ogon. Podwinęła rękawy koszuli. Szła prosto do jadalni, w przeciwieństwie do Natashy, Miriam oraz Damiena, Tylera i Davida, którzy szli do pokoju, być może, żeby od razu iść spać, a być może, żeby się przebrać, jednak dziewczyna była zbyt głodna, by przejmować się tym, czy ładnie pachnie i wygląda.

Usiadła na swoim miejscu w jadalni, cierpliwie czekała na podanie posiłku. Dostała lasagne wegetariańską z brokułami, jeszcze nim pojawili się inni. Pozostałym Strażnikom podano lasagne z sosem bolognese. Nikt nie odzywał się ni słowem. Słychać było tylko stukanie sztućców o talerz i przeżuwanie posiłku.

*~*~*~*



Siedział na podłodze w rogu pomieszczenia. Był środek nocy, więc wątpił, by ktoś tu przyszedł. Mógł spokojnie siedzieć i patrzeć w przestrzeń, na te wszystkie sprzęty, których używała do ćwiczeń. Podniecał go fakt, że prawie codziennie jej pot odciska się na nich, gdy podnosi ciężarki, biega, robi brzuszki i inne rozmaite ćwiczenia. Co prawda nie tylko ona korzystała z siłowni, ale tylko jej ślady go interesowały, tylko ich szukał. Dzięki kontaktowi z wodą mógł bez problemu wyczuć jej pot wchłonięty w urządzenia.

Był środek nocy, nikogo nie powinno tutaj być. A jednak, usłyszał szczęknięcie zamka, dobiegające z sali treningowej. Był zirytowany tym, że ktoś śmie mu przerywać w tej chwili. Kroki z sąsiedniego pomieszczenia dobiegły go aż tutaj, mimo iż powinny je zagłuszyć maty rozłożone na podłodze.

Po chwili drzwi do siłowni otworzyły się i na progu stanęła ona. Podeszła do bieżni, stanęła na niej i zaczęła coś majstrować przy panelu.

- Hej, Scarlett - powiedział, idąc w jej stronę, dziewczyna się wzdrygnęła i prawie wypuściła z ręki iPada.

- Cześć, Tyler - mruknęła, starannie ukrywając mieszane uczucia, które wywołał u niej widok chłopaka w siłowni, w dodatku o tej porze, nie zwróciła uwagi na delikatne wibracje, które przeszywały jej ciało, od chwili wejścia na salę treningową.

- Co tu robisz tak późno? - oparł się o lustro, naprzeciw którego stała bieżnia.

Blondynka spojrzała na niego obojętnie. Strasznie irytowało go to jej nieokazywanie uczuć, choć z drugiej strony bardzo pociągało. Zmrużył powieki i odważnie spojrzał w jej czarne oczy.

- Zapewne to samo co ty - taśma bieżni powoli ruszyła, a blondynka ignorując go, wsunęła do uszu słuchawki iPada. Zacisnął pięści, tak by tego nie zobaczyła.

- Dlaczego jesteś taka chłodna? - spytał głosem przepełnionym goryczą, choć wcale tego nie chciał. Scarlett spojrzała na niego dziwnie, jakby z pogardą. Rozzłościło go to jeszcze bardziej.

- Dlaczego się tak do mnie przyczepiłeś? Daj mi spokój, nie chcę towarzystwa - warknęła. Przymknęła oczy, żeby nie musieć na niego patrzeć. Chciała chwili spokoju, chwili normalności, mogła to dostać tylko w nocy i tylko, gdy nikogo nie było w pobliżu. A on był, zakłócał je spokój, którego dostępowała i tak dosyć rzadko ze względu na Castiela, który również większość czasu po zmroku spędzał w siłowni.

Tyler patrzył na nią z nienawiścią i pożądaniem jednocześnie. Dawno nie spotkał tak zaborczej kobiety. Podobało mu się to. Wzbudzało to w nim podniecenie o jakie siebie nie podejrzewał. Poza tym odkąd został Strażnikiem nie miał szans na doznanie pełnego spełnienia. Teraz jednak pojawiła się w nim iskierka nadziei. Uśmiechnął się chytrze, obszedł bieżnię i usiadł na ławeczce trzy metry za nią. Udawał, że ćwiczy, jednak jego wzrok nie skupiał się na pracujących mięśniach, lecz na ciele Scarlett. Na mięśniach ud i lędźwi pracujących pod obcisłymi leginsami. Na rękach przecinających powietrze oraz na piersiach kołyszących się w rytmie biegu. Nie widział ich zbyt dobrze, biegła tyłem do niego, ale mógł do woli fantazjować. Przynajmniej dopóty, dopóki czarnooka nie zauważyła jego spojrzenia i nie zeszła gwałtownie z urządzenia z wyrazem wściekłości, malującym się na bladej twarzy.

- Przestań się na mnie gapić, bo nie ręczę za siebie! - wysyczała przez zaciśnięte zęby. Tyler prychnął z pogardą, odłożył ciężarki na podłogę i wstał. Był od niej dziesięć centymetrów wyższy. Patrzył na nią z góry.

- A co ty mi możesz zrobić? - spytał z rozbawieniem, patrząc w jej lśniące oczy. - Nic. - Chwycił jej ramię i gwałtownie wykręcił. Zachłysnęła się powietrzem, zaskoczona tym nagłym atakiem. Ściął ją z nóg i przycisnął własnym ciałem do podłogi. Szarpała się, chciała nawet krzyknąć, w porę jednak zatkał jej usta spoconą dłonią. - Zamknij się i uspokój, bo naprawdę zaboli, a tego byśmy chyba nie chcieli, co? - wysyczał jej w szyję, omiótł gorącym oddechem.

I tak będzie bolało - pomyślała, a w jej oczach zebrały się łzy. Przestała się opierać. Życie ją nauczyło, że to nie ma sensu. Poddała się, znowu. I znowu czuła do siebie tę pogardę, która miała wracać za każdym razem, gdy jej myśli zboczą z ustalonego wcześniej kursu. Z trudem powstrzymała ten ironiczny śmiech. Tyler rozdarł jej koszulkę. Nawet o tym nie myślała, starała się wyłączyć, choć w takim momencie nigdy jej się to nie udało. Chłopak nadal przyciskał dłoń do lekko posiniałych ust dziewczyny, z oczu wydostały się pierwsze łzy.

- Ty dupku! - usłyszał pełen oburzenia, pozbawiony tchu głos, a po chwili ktoś wbił mu paznokcie w skórę głowy i pociągnął za włosy, by pchnąć nim na rowerek. Czyjś but kopnął go w brzuch, raz, drugi, trzeci.

Scarlett odczołgała się jak najdalej, naciągnęła na siebie strzępy bluzki, próbowała się uspokoić, podczas gdy Daniele wyzywała Tylera od najgorszych. Po chwili chłopak skapitulował i zaczął się odsuwać jak najdalej od rozwścieczonej zielonookiej blondynki. Podeszła ona do przyjaciółki i pomogła jej wstać, po czym wyprowadziła z siłowni.

Po kilku minutach siedziały w pokoju na łóżku Scarlett. Daniele patrzyła na nią z niedowierzaniem, troską, obawą i złością, tej ostatniej jednak na pewno nie kierowała do niej samej.

- Jak mogłaś dać mu się... tak po prostu?! - Strażniczka miała przyspieszony oddech, a jej czoło i kark pokrywały kropelki potu. Czarnooka zastanawiała się chwilę nad odpowiedzią, skubiąc jednocześnie wargę zębami.

- Tak... tak zostałam... - nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa. - nauczona.

- Jak to "nauczona"?!

- Nigdy nikomu o tym nie mówiłam - wyszeptała. Jej oczy znów wypełniły się łzami. Tuliła do siebie poduszkę, patrzyła wszędzie tylko nie na dziewczynę, która przed chwilą uratowała ją przed kolejnym całkowitym poniżeniem.

- Nie masz wyjścia - warknęła.

Scarlett Steel wzięła głęboki oddech. Przez kilka minut zastanawiała się od czego zacząć. Jakich słów użyć najlepiej. Po tylu latach miała komuś powiedzieć o sobie... wszystko. Odgarnęła z czoła mokre od potu kosmyki włosów. Gdy zaczęła mówić, głos jej się załamał, a z oczu wypłynęły łzy.

- Byłam dzieckiem, gdy zmarła moja mama...











wtorek, 9 września 2014

9

 No i wracam z 9-tym rozdziałem :3 
Mam nadzieję, że się spodoba, a nawet jeśli nie, to zostawicie jakiś komentarz.:)
Dziękuję za wszystkie opinie pod ostatnim postem ;3
Chciałabym jeszcze tylko, że teraz rozdziały będą się pojawiały się coraz rzadziej, nie mam za bardzo czasu, a już na wstępie zapowiedziano mi 5 sprawdzianów :/ 
No nic, zapraszam do lektury ;)

Pozdrawiam,
Atti.

---*---*---*---*---*---

W przeciwieństwie do Damiena i Miriam oraz Castiela i Scarlett reszta Strażników świetnie się między sobą dogadywała. Tylko oni darli koty w swoich przydziałach, jakby dalej nie mogąc się pogodzić się z faktem, iż nie mogą zostać dobrani z kimś innym i w ten sposób pokazywali swoją frustrację względem Opiekunów, którzy nie zwracali na to najmniejszej uwagi, chcąc pokazać im, iż są już dorośli i sami muszą rozstrzygać swoje problemy między sobą.

Samuel i Daniele świetnie się dogadywali, dlatego ich wspólne treningi były lekkie i pełne owoców ciężkiej pracy. Pokazywali sobie nawzajem własne metody walki i to czego nauczyli się przez całe życie. Znaleźli też kilka wspólnych tematów, dlatego spędzali razem czas nie tylko na sali treningowej, ale czasem odwiedzali siebie nawzajem w pokojach i rozmawiali o filmach, czy książkach, które ich obu fascynowały. 

Natasha szybko poczuła coś do Tylera, który wydawał się nie być nią zainteresowany w inny sposób, niż przyjaźń. Miał na oku kogoś innego, ale to już inna sprawa, kto go zainteresował. 

Sophia i David nie mięli wspólnych tematów, ale to automatycznie nie wykluczało jednego z życia drugiego. Dogadywali się na porządku dziennym, więc można powiedzieć, iż trwał między nimi rozejm.

Co do Opiekunów, świetnie udawali, że śmierć Guerry nigdy nie nastąpiła, niektórzy powoli godzili się z tym faktem, inni jednak nadal przechodzili żałobę, choć nie było tego po nich widać. Zwłaszcza Draakon i Naga, którzy byli spokrewnieni z Opiekunką Castiela. Ich i ów Strażnika jej śmierć prawdopodobnie dotknęła najbardziej, jednak Cas był równie dobrym aktorem.

*~*~*~*


Scarlett przez kolejne dni znosiła docinki ze strony Castiela. Chłopak się nie szczędził w różnych porównaniach, ewidentnie chciał dobić dziewczynę, co trochę ją bolało, ale starała się tego nie okazywać. Nie oszczędzała się podczas treningów, a jej partner nie pozostawał z tyłu, lecz nie raził już prądem, chociaż tyle. Blondynka ze zdziwieniem zauważyła, iż treningi z Westem dobrze wpływają na jej sprawność. Z dnia na dzień coraz lepiej uciekała od jego pięści i wyłapywała od niego niektóre techniki, które pomogły kilka razy powalić chłopaka na materac. Klął wtedy, nie wierząc, że powaliła go właśnie ona, ale szybko dochodził do siebie i odpowiadał tym samym, nie dając się już zaskoczyć przez najbliższy czas. Wtedy Scarlett musiała wymyślać jakieś nowe sposoby na swojego przeciwnika i partnera w jednym, który postępował tak samo, jak ona. Z czasem nauczył się jej techniki i rozumiał jak działa w walce. Nie chciał tego przyznać, lecz ciekawie się z nią trenowało. Zupełnie inaczej, niż z przyjaciółmi z Londynu, Guerrą... Nie, nie może o niej myśleć...

Wylądowali oboje na macie, nie mogąc wyplątać się z dziwnego uścisku, jaki stworzyli podczas walki, próbując się nawzajem poprzewracać.

- Auu... - wyburczała Scarlett z twarzą wciśniętą w materac. - Puść mnie - jęknęła pod adresem swojego partnera.

- Leżysz na mnie, poza tym nie trzymam cię - wystękał w odpowiedzi. Nad ich głowami rozległ się chichot Daniele, która dobrze się bawiła patrząc na ich dziwny ludzki supeł.

- Nie macie co robić, tylko się przytulacie w czasie treningu? - dziewczyna pokręciła z udawaną rezygnacją głową i pomogła im się rozplątać. Cas rzucił swojej koleżance wściekłe spojrzenie i właśnie wtedy ogłoszono koniec ćwiczeń na dzisiaj i skierowano ich do jadalni.

*~*~*~*

Posilali się w milczeniu. Nawet rodzeństwo Westów nie odezwało się ni słowem. Można było to chyba zaliczyć do cudów, ale któż ich wie? Może to tylko cisza przed burzą.

Po obiedzie ogłoszono wolne. Następnego dnia miało nie być treningów, ćwiczeń ani poważnych rozmów. To nie zdarzyło się od ich pierwszych wspólnych zajęć. Sporo się ostatnio męczyli, ale Strażnicy wątpili, by z tego powodu Opiekunowie wszystko odwołali na następny dzień, jednak woleli przemilczeć swoje wątpliwości. Większość z nich rozeszło się do pokoi, żeby nadrobić wszystkie stracone godziny snu w ciągu ostatnich dni, inni zebrali się we wspólnym pokoju, by obejrzeć telewizję, a ci najmniej liczni, których nie ciągnęło ani do jednego, ani do drugiego, udali się do siłowni. Byli to: Castiel i Miriam.

Trenowali razem, znali wszystkie swoje sztuczki i umieli przewidzieć swoje ruchy, dlatego walka była zacięta i trwała długo. Rzucali sobą o maty i linki ringu, po dwóch godzinach już i tak poobijani i obolali, stali na przeciwko siebie ciężko dysząc. Uśmiechnęli się do siebie i udali pod prysznice.

We wspólnym pokoju byli Tyler, Natasha, Daniele, Samuel i David. Sam i Danny przyszli tam jako ostatni, rezygnując ze snu. Oglądali w piątkę jakąś kiepską komedię, którą znaleźli wśród płyt na DVD, pod koniec filmu zjawiła się i Scarlett. Część osób trochę zaskoczyła jej obecność i nie udało im się tego ukryć, jednak dziewczyna zignorowała to i usiadła na brzegu kanapy koło Daniele i Sama. W szóstkę długo sprzeczali się, co będą oglądać następnie, lecz ostatecznie wybór padł na horror o nawiedzonym domu, który okazał się strasznie nudny i w ogóle nie straszny, wyłączyli go w połowie.

*~*~*~*

Mijały dni, były dwa najazdy, lecz znacznie słabsze niż ten w lesie. Doszły też wieści, iż w Poznaniu oraz Meksyku było kilka ataków, lecz również słabych i odpartych bez większego problemu. Wychodziło więc na to, że Najeźdźcy dają im spokój, tylko na jak długo?, lub szykują się na coś większego i w ten sposób nie chcą zbytnio wzbudzać podejrzeń.

Po trzech prawie nieprzespanych tygodniach, Scarlett postanowiła w środku nocy ubrać się w krótkie spodenki, za duży t-shirt i związać włosy, po czym powędrować do siłowni. Liczyła, że jeśli się trochę zmęczy, to łatwiej zaśnie.

Przed otwarciem drzwi do sali treningowej powstrzymały ją odgłosy dobiegające z pomieszczenia. Jakby ktoś uderzał w worek treningowy. Dziewczyna miała nadzieję, iż nie jest to osoba, która przyszła jej na myśl jako pierwsza. Odetchnęła głęboko i nacisnęła klamkę, po czym weszła do środka, myśląc iż raz się żyje.

A jednak. Był to Castiel. Nie zwrócił na nią większej uwagi, wciąż i wciąż uderzając w wytartą skórę wora. Robił to z dużą siłą i precyzją, co chwilę musiał przestawać i ustawiać z powrotem worek, gdyż bez przerwy odlatywał gdzieś w bok. Dziewczyna szybko pokonała drogę dzielącą ją od siłowni. Partner nawet na nią nie spojrzał. Nie wiedziała, czy powinna czuć teraz ulgę, czy może się niepokoić. West raczej rzadko puszczał ją bez jakiegoś zgryźliwego komentarza, a teraz nawet nie rzucił jej spojrzenia z ukosa. Zaczęła się też zastanawiać dlaczego nie śpi. Jest środek nocy. Doszła do wniosku, że prawdopodobnie  nie tylko ona cierpi na bezsenność.

Przez półgodziny nieprzerwanie robiła pompki, później przerzuciła się na brzuszki i ciężarki. Nadal nie czuła wystarczającego zmęczenia, które mogłoby ją uśpić. Weszła na bieżnie, ustawiła prędkość i biegała. Nie zorientowała się nawet, że oprócz niej w siłowni jest ktoś jeszcze, domyśliła się, że to Castiel, który zabrał się za podnoszenie ciężarów na klatę. Dziewczynę trochę zaskoczyło, że robi to bez żadnej asekuracji, chyba że ufał, iż w razie czego ona mu pomoże. To kazało jej przekierować myśli na tor "on by tego dla mnie nie zrobił, więc dlaczego ja miałabym....?". Odpowiedź była prosta: może bywa wredna, ale nie jest taka jak on.

 - Nie masz co robić, tylko buszujesz po siłowni o drugiej nad ranem? - usłyszała drwiący głos wypełniony wysiłkiem.

- Mogłabym to samo pytanie zadać tobie, West - westchnęła dziewczyna, podkręciła trochę szybkość bieżni.

Nikt więcej się nie odezwał. Castiel nie miał zamiaru się jej zwierzać ze swoich problemów, a Scarlett nie miała ani krzty ochoty słuchać jego głosu, znosiła go już i tak dość często.

*~*~*~*

- Mam nadzieję, że się wyspałaś, bo nie mam zamiaru cię budzić w środku walki - usłyszała Daniele słowa Castiela, przez chwilę nie wiedziała do kogo może mówić, lecz szybko do niej dotarło, że zwracał się do swojej partnerki. Nie do końca rozumiała, o co może mu chodzić i dlaczego ciągle się tak czepia tej dziewczyny, ale wolała nawet nie próbować zrozumieć Westów i ich skomplikowanej logiki, bowiem siostra nie była od niego wiele lepsza. Również coś miała do Scarlett, ale nie tylko do niej. Damien i Sophia byli kolejnymi celami na liście ich ataków. Oczywiście nie byli jedyni, ale ostatnio tylko na nich skupiło się to rodzeństwo. Jej rozmyślania przerwało powitanie Sama. - Dobry, dobry - uśmiechnęła się lekko, przeszli do swojego kąta sali, który zajęli już na pierwszych wspólnych ćwiczeniach.

Dobrze jej się trenowało z Samuelem, świetnie się dogadywali, a on sprawiał wrażenie słodkiego, dobrze uchowanego, ale i skrzywdzonego. Daniele zastanawiała się, co mogło go zranić, lecz wolała nie pytać, mogłaby wyjść na idiotkę, a jej przeczucie okazać się kolejną głupotą.

- Jak minęła noc? - spytała, blokując przedramię partnera i wykręcając je. Syknął z bólu, został przyciśnięty twarzą do ściany.

- W porządku, a tobie, Danny? - wydyszał, próbując się uwolnić z jej uścisku, na próżno. W końcu sama go puściła.

- Nie najgorzej. Śnił mi się Batman - zmarszczyła brwi, uchylając się jednocześnie przed pięścią blondyna.

- Hohoho, szalona - zaśmiał się, podcinając dziewczynę, która nie spodziewając się tego z jego strony, upadła. Podał jej rękę, ujęła ją bez wahania i przyjęła pomoc w pozbieraniu się z maty.

- Cała ja - odpowiedziała z uśmiechem.

Dzięki współpracy i śmiechu te trzy godziny intensywnego treningu zeszły im szybko. Na śniadaniu już tradycyjnie usiedli koło siebie i rozmawiali o różnych różnościach. Daniele wbrew sobie rzuciła spojrzenie Tylerowi, który natomiast patrzył się tylko w jedno miejsce. Milczał i ignorował Natashę, która chciała z nim porozmawiać o czymś, co musiało być dla niej ważne, lecz on raczej miał to gdzieś. Danny wzruszyła ramionami i wróciła do żywej rozmowy z Samuelem.

Po posiłku poszła do swojego pokoju. Musiała odespać, późno chodzili spać i wcześnie wstawali, kilkugodzinna drzemka nie powinna jej ani nikomu zaszkodzić.

Biegła przez las najszybciej, jak potrafiła. Uciekała przed czymś, tylko nie wiedziała jeszcze przed czym, ale bała się i to jej wystarczało. Starała się omijać drzewa, lecz obracanie co chwilę głowę w tył, nie pomagało dziewczynie skupić się na drodze. Chciała zobaczyć swego napastnika. Musiała jednak z tego zrezygnować, by nie zabić się nabijając na jakąś gałąź.

Rozległ się głośny ryk, a Daniele zahaczyła czubkiem buta o wystający korzeń i upadła boleśnie na podłoże, z jej gardła wydobył się cichy jęk. Szybko się jednak pozbierała na poobdzieranych dłoniach i ruszyła dalej. 

Mimo iż nie wiedziała przed czym ucieka, miała świadomość, iż może zginąć, poza tym czuła, że ma jakąś misję do spełnienia i jej śmierć zagrozi wielu ludziom. To coś było coraz bliżej, dziewczyna zastanawiała się, czy może nie wejść na jakieś drzewo, może to ją uratuje, lecz szybko i ta myśl została jej wyperswadowana przez podświadomość.  

Wiedziała, że nie może się zatrzymać ani nigdzie schować, bo potwór bez problemu ją znajdzie i zabije. Jej mięśnie powoli robiły się, jakby z waty, bieg ją wykończył, upadła na kolana, ciężko dysząc. Za plecami usłyszała dźwięk łamania kości. Nie podniosła głowy, bojąc się, co zobaczy.  Poczuła szarpnięcie za włosy, siłą została zmuszona do spojrzenia na to coś. Otworzyła szeroko oczy i wrzasnęła.

Ludzkie kończyny i tułowie, kilka głów, wszystko połączone ze sobą w groteskowy sposób. Najgorsze jednak było to, że monstrum zostało zrobione z jej przyjaciół...

*~*~*~*

Draakon poprosił, by przyszła. Nie miała pojęcia, o co chodzi. Trochę się bała tego, co może jej powiedzieć, lecz nie pokazywała tego po sobie. Na twarz osiemnastolatki wstąpiła maska obojętności, ta którą zawsze przyjmowała w szkole i nie tylko. Miała szczerą nadzieję, że cokolwiek Opiekun jej powie, nie będzie to tak straszne, że nie zdoła ukryć napływających emocji. Odetchnęła głęboko i wyszła z pokoju.

Na korytarzu nikogo nie było, trochę to dziwne, gdyż zazwyczaj po obiedzie ktoś się tu jeszcze kręci, czy to w drodze to pokoju przyjaciela, czy to wracając z jadalni, czy po prostu zabijając nudę spacerami po podziemnych alejkach Ośrodka. A dzisiaj nic, zupełnie nic. Nikogo. Odgarnęła z czoła lekko wilgotne od potu włosy, zagryzła wargę i ruszyła w stronę Sali Narad, w której czekał na nią Smok. Przez całą drogę myślała o tym, czego może od niej chcieć i dlaczego nie mogli o tym porozmawiać natychmiast po posiłku, tylko poprosił ją o to przed pięcioma minutami przez komunikator. Nie mógł tego zrobić osobiście przy innych? Pokręciła głową zdenerwowana.

Światła były jaśniejsze niż zwykle, trochę to denerwowało Strażniczkę, gdyż obraz nie był do końca wyraźny, a na domiar złego musiała mrużyć oczy. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch, lecz zignorowała to i zapukała do drzwi Sali Narad, przed którą właśnie się zatrzymała.

- Wejdź - usłyszała łagodny głos Opiekuna, dobiegający ze środka, trochę się odprężyła, szóstym zmysłem Strażniczki, czując iż nie ma tam nikogo poza Draakonem. Przekręciła gałkę klamki i wśliznęła do pomieszczenia. - Usiądź - wskazał krzesło przy sporym pomalowanym na biało stole. Światło tutaj było tak jasne, że musiała zacisnąć powieki, gdyż jej oczy zaczęły niemiłosiernie piec. - Wybacz, już przyciemniam - usłyszała roztargniony głos mężczyzny. - W porządku, możesz otworzyć oczy. - I tak też zrobiła. Potrzebowała kilku sekund, by wzrok przyzwyczaił się do półmroku, ale to wystarczyło, by widziała wszystkie szczegóły znacznie lepiej, niż przeciętny człowiek. Usiadła na wcześniej wskazanym przez Smoka krześle.

- O czym chciałeś porozmawiać? - wzniosła ciemne oczy na mężczyznę, w tej chwili pierwszy raz od bardzo dawna poczuła dumę z siebie. Jej głos nie drżał, za to był spokojny, jednak dziewczynę trochę niepokoiła więź Strażnik-Opiekun, która ich łączyła. Mógł wyczuwać jej emocje, tak jak jej zdarzało się podchwytywać jego uczucia.

- O tobie - powiedział poważnie. Stał oparty o jakąś szafkę... Panel, czy coś. Dziewczyna odruchowo wciągnęła ze świstem powietrze, jednak szybko się opanowała.

- W porządku. Mów - spojrzała w jego stalowoniebieskie oczy, zagryzła delikatnie policzki, chcąc poczuć ból, który mógłby odwrócić jej uwagę od strachu, który nagle odczuła ze zdwojonym natężeniem.Białowlosy odetchnął głęboko i skrzyżował umięśnione ramiona na piersi.

- Nie wiem, czy ty też, ale my, to znaczy ja, Naga i reszta Opiekunów, podejrzewamy, że możesz nie mieć żadnych mocy. - dziewczynę przeszedł zimy dreszcz, nie odezwała się, dając do zrozumienia, że zdaje sobie z tego sprawę. - Nie mamy pojęcia, jak to możliwe. Coś takiego nigdy się nie wydarzyło, lecz nie przejawiasz niczego, co mogłoby wskazywać, że jest inaczej.

- Rozumiem - skinęła głową. - I co w związku z tym? Odeślecie mnie do domu? - spytała siląc się na obojętność. Draakon zmarszczył brwi w koncentracji.

- Nie. Oczywiście, że nie. Nie rozumiem, co mogło dać ci podstawy do takich myśli. Wciąż będziesz tu mieszkać i trenować razem z innymi, niedługo zaczną się pierwsze patrole, chcę, abyś w nich uczestniczyła. Tylko Castiel zostanie poinformowany, iż ma na ciebie uważać. Poza tym wszystko po staremu. Chciałem, żebyś wiedziała.

- Boże, nie! - jej oczy stały się wielkie jak spodki. - Proszę, nie mówcie o niczym Cas'owi. On i tak nie daje mi już spokoju, jeszcze tego brakuje.

- Jak to nie daje ci spokoju? - zmarszczył podejrzliwie brwi i pochylił się w jej stronę.

- Nieważne, po prostu nic mu nie mówcie, dam sobie radę. - powiedziała szybko i zagryzła mocno wargę.

- Mam z nim porozmawiać? - spytał łagodnie. Czuł się winny, iż nie zauważył wcześniej, że coś ją trapi. Powinien wyczuć to od razu, jednak sprawy najazdów trochę go niepokoiły i nie zwracał najmniejszej uwagi na uczucia swojej Strażniczki, a powinien, to leżało w obowiązkach Opiekuna.

- Nie! - prawie krzyknęła. - Nie - powtórzyła już spokojniej. - Nie trzeba.

- Jesteś pewna? - spojrzał w jej niemal czarne oczy, szukając potwierdzenia, że sama sobie poradzi z tym chłopakiem.

- Tak. Rozmowa z nim, tylko pogorszyłaby sprawę - westchnęła ciężko. I opanowanie szlag trafił.

- W porządku. Skoro tego chcesz - pokiwał powoli głową. - Nie wiem, co mógłbym ci jeszcze powiedzieć, poza tym, żebyś jutro rano przyszła w stroju, który od nas dostałaś.

- Wybieramy się gdzieś? - uniosła brwi zaskoczona, tak że przydługo grzywka nie pozwoliła ich dostrzec spod warstwy wilgotnych kosmyków.

- Nie - pokręcił głową. - Będzie coś w rodzaju specjalnego treningu. Masz jakieś pytania?

- Tylko jedno. - Draakon skinął głową, dając jej znak, by pytała. - Czy to, że nie mam żadnych mocy eliminuje mnie z roli Strażniczki? Bo przecież wszyscy coś umieją, tylko nie ja...

- Gdybyś nie była Strażniczką, nie byłoby między nami więzi, którą na pewno wyczuwasz. - przerwał jej białowłosy. Pokiwała w roztargnieniu głową. Wstała z krzesła, to chyba wszystko. - Do zobaczenia na kolacji - uśmiechnął się delikatnie. Wyglądał jak mały chłopiec, to było strasznie urocze i nie pasowało do postawy poważnego Opiekuna, którym powinien być i którym był.

- Do zobaczenia - mruknęła i opuściła Salę Narad. Tym razem na korytarzu dało się usłyszeć odgłos kroków i rozmów dochodzących z różnych pomieszczeń.

*~*~*~*

Gdy tylko zamknął oczy miał przed oczami moment, w którym Guerra siłą wpychała go do wnętrza odrzutowca, mimo protestów, i zatrzaskiwała za nim drzwi, po czym cofała się na odpowiednią odległość, a pojazd startował, mimo jego krzyków, że mają się zatrzymać, że nie mogą zostawić jego Opiekunki na pastwę Najeźdźców. 

Kiedy ostatni raz ją widział, potwory okrążały białowłosą kobietę i rzucały się do ataku, by wgryźć się w jej mięśnie i prawdopodobnie rozerwać ciało, lecz tego momentu Strażnik nie widział i w głębi duszy - cieszyło go to. Już teraz słabo sypia, a gdyby ujrzał jeszcze to, pewnie by zwariował.

Westchnął ciężko, odkaszlnął i usiadł okrakiem na brzegu łóżka. Przeczesał kruczoczarne włosy palcami, następnie potarł twarz dłońmi i wstał. Z komody wyjął spodnie dresowe, w które się przebrał, po czym ruszył do sali treningowej. Chciał zabić myśli uderzeniami w worek. Chociaż tyle mógł dla siebie zrobić.

Stanął w rozkroku z prawą nogą lekko wysuniętą naprzód i zaczął boksować. Nie wiedział, ile czasu spędził na waleniu w wór. Wiedział jednak, że z minuty na minutę czuł coraz większe odprężenie i spokój. Skóra na knykciach trochę się zdarła i czuł, że krew wypływa z ranek, lecz nie zwracał na to uwagi, to było jego celem, dlatego nie założył rękawic. Choćby z uciętymi palcami. Chciał poczuć ból, który zawsze przynosił ukojenie.

Znów nie zauważył, gdy do pomieszczenia weszła nieco zrezygnowana, nie wiadomo czym, Scarlett. Udał, że jej nie widzi, tak jak zrobił to poprzedniej nocy, lecz ona go ignorowała, a przynajmniej takie odniósł wrażenie. Kątem oka dostrzegł jej spojrzenie przecinające tułów, dokładnie w miejscu, gdzie kończyła się i zaczynała jego blizna. Wrócił wzrokiem do worka i zaczął uderzać z większą siłą, niż wcześniej. Dziewczyna zniknęła za drzwiami, prowadzącymi do siłowni.

Po około godzinie stwierdził, iż ma dosyć. Zarzucił na ramiona ręcznik i powoli wrócił do pokoju, skąd udał się w stronę łazienki, pod prysznic. Lodowata woda trochę go otrzeźwiła, lecz nie do końca. Oparty o szklane drzwi kabiny ziewnął. Potrzebował snu. Przeczesał palcami mokre włosy i zakręcił wodę.

Wytarł białym ręcznikiem nagie ciało, po czym wciągnął na nie jedynie bokserki i położył w łóżku. Nie okrył się kołdrą, lubił czuć zimno, które akurat teraz mu doskwierało. Zamknął oczy, postarał się nie myśleć o tamtym wieczorze, a o czymś przyjemniejszym, czymś takim jak zemsta, której pragnął za zabicie swej Opiekunki.

*~*~*~*

Gdy przyszedł, byli już wszyscy. Ubrani tak, jak zalecili im Opiekunowie, którzy zjawili się niedługo po nim, obwieszczając, iż dzisiejszy trening odbędzie się w strzelnicy. Strażnicy Nowego Yorku byli zaskoczeni, lecz Londyńczycy podeszli do tego z entuzjazmem. Zostali poprowadzeni korytarzami do wielkiego pomieszczenia z boksami oddzielonymi od siebie jedynie cienkimi metalowymi ściankami.  

Każdy boks oznaczał stanowisko, przed którymi rozciągał się dwustumetrowej długości tor. Draakon oznajmił, iż mają zająć się sobą, co oznaczało, że bardziej doświadczeni Strażnicy mięli pokazać swoim partnerom, jak posługiwać się bronią. Och, super, pomyślał chłopak z irytacją. Choć przez jeden dzień, chciał nie musieć zajmować się Scarlett. Jednak ona nie potrzebowała większej pomocy. Potrafiła odbezpieczyć, przeładować i zabezpieczyć broń z dokładnością i sprawnością prawie tak dobrą, jak Castiela. Uśmiechnął się pod nosem. Strzelała też całkiem nieźle, mógłby ją zostawić samą sobie, jednak zdecydował, iż skoro mają chodzić razem na patrole i ogólnie współpracować, będzie mu potrzebny dobry strzelec. Stanął za nią, objął od tyłu i położył swoje dłonie na jej. 

- Wystrzelając, wypuść powoli powietrze. Nie pomoże ci to jeśli będziesz zdenerwowana. Musisz na ten czas wyzbyć się emocji - powiedział jej cicho do ucha, po czym nałożył jej słuchawki i odszedł na kilka kroków. Dziewczynę zaskoczyło jego zachowanie, lecz nie dała tego po sobie poznać. Postąpiła za jego wskazówkami i strzeliła. Trafiła niemal w sam środek tarczy z odległości siedemdziesięciu metrów. Chyba mogła być z siebie dumna, ale nie odważyła się na to.