środa, 27 sierpnia 2014

LBA

Zostałam nominowana do Liebster Blog Award. Wow, nie spodziewałam się tego :)
Za nominację dziękuję Martynie z bloga http://magiclookandstoriespolish.blogspot.com. Jestem zaszczycona, nie wiem, co napisać, by wyrazić swoje zadowolenie :)


Dobra, przejdźmy do pytań :3

1. Dlaczego postanowiłaś zacząć blogować?

Dlaczego? To bardzo proste. Ogólnie opowiadania takie, czy inne, sama, czy z kimś piszę już około cztery lata. Pomyślałam, by czas pokazać na światło dzienne to i owo, a najlepszy sposób na to, by przekonać się, czy komuś prace się podobają to: blog. 
Miałam już kilka blogów, jednak wszystkie albo przerywałam po 2/3 rozdziałach, albo po prostu usuwałam jeszcze przed rozpoczęciem pisania. Pomyślałam, że czas na reaktywację i zaczęłam ze Skazanymi, póki co nie zamierzam przerywać.

2. Jaki jest Twój ulubiony blog?

 Zdecydowanie blog Sonii, nosi on tytuł "Europa 1". Czytam go od początku i nie zamierzam przestawać. Jest świetny, dziewczyna ma talent w dodatku jest naprawdę kochaną osóbką :) 

3. Jak Ci minęły tegoroczne wakacje?

Nawet nie poczułam, że się zaczęły, a już się kończą...
Smutne... Ogólnie nabawiłam się trochę strachu, chodząc po opuszczonym budynku. 
Była u mnie moja przyjaciółka Venezia, a potem ja u niej. Chyba mogę uznać, iż są w miarę udane ;)

4. Jakie rzeczy zabrałabyś na podróż do tropikalnej, a za razem niebezpiecznej dżungli?

 Kamienie ochronne, na pewno Agat, na mam pewności, czy będzie tam jakaś woda pitna, a Agat łagodzi pragnienie, gdy się go possie. Poza tym jakąś koszulkę na przebranie i śpiwór, może namiot, reszta totalny spontan. Żyć nie umierać:)

5. Jaka była twoja najbardziej kompromitująca sytuacja w życiu?

 O matko, nie wiem :D Tyle ich było, haha :)

6. Czy uważasz że związek na odległość może się utrzymać?

 Jasne, jeśli jest się z kimś, kogo naprawdę się kocha, to kilometry stają się centymetrami :)

7. Utrzymujesz porządek w pokoju/mieszkaniu?

Haha, chciałoby się ;) Nie, jakoś nie umiem, kiedy kartki, książki, kubki i zeszyty walają się po biurku, czuję się dobrze, wtedy wszystko leży na swoim miejscu. Nie lubię nawet mieć ubrań w szafie, wolę mieć na łóżku lub fotelu, sama nie wiem dlaczego.

8. Czy jesteś typem optymisty, masz pozytywne nastawienie do świata?

Myślę, że mam pozytywne nastawienie do mojej przyszłości. Co do świata: sama nie wiem, jestem raczej realistką, którą fascynuje świat nierealny dla większości ludzi :3 

9. Jak myślisz, internetowa przyjaźń ma sens?

Tak! Zdecydowanie tak! Gdybym nie miała przyjaciół w internecie, nigdy nie poznałabym mojej przyjaciółki Venezi, Sonii ani wielu innych znajomych, z którymi staram się utrzymywać stały kontakt. Jestem pewna, że i z nimi za kilka lat się spotkam :)

10. Czy masz chłopaka/dziewczynę?

Haha, nie, nie mam. Atti tak bardzo forever alone :c


Nominuję:

Pytania do nominowanych:

1. Jak się zaczęła Twoja przygoda z blogosferą?
2. Skąd się wziął Twój pomysł na bloga? 
3. Goni Cię psychopata gwałciciel, pragnie on najpierw Cię zgwałcić, a potem zabić poprzez tortury. Co robisz?
4. Co zabierzesz ze sobą na pieszą podróż po Europie?
5. Jaki kraj chciałabyś odwiedzić najbardziej?
6. Masz poczucie misji? 
7. Wierzysz w rzeczy nadnaturalne? Anioły, demony, wampiry, wilkołaki, duchy itp?
8. Jak Ci minęły tegoroczne wakacje?
9. Jakie zwierzęta lubisz najbardziej?
10. Jak sądzisz? Jest coś takiego, jak "życie po życiu"?

8

 Dodaję dzisiaj, choć miałam dodać dopiero jutro, najwcześniej, z dniem zakończenia ankiety.
Najwięcej głosów póki co jest za "inne" i wątpię, by się to zmieniło, dlatego z pomocą przyjaciół wybrałam inne imię, które nadam nowej postaci ;) 
Dziękuję za wszystkie komentarze, które ostatnio się tutaj pojawiły. Nie spodziewałam się, aż tylu, naprawdę jest mi bardzo miło, gdy mogę czytać pozytywne opinie na temat mojego opowiadania :3
Rozdział chciałabym zadedykować Sonii. 
Soniu dziękuję za ostatnie rozmowy i "spojlery" tyczące się swojego bloga. Nie mogę się doczekać, co dalej zaprezentujesz ^^ 
Nawiasem mówiąc, zajrzyjcie, nie pożałujecie: Europa 1 >>klik<<

Będzie mi bardzo miło jeśli pod tym postem znajdzie się równie dużo komentarzy, co pod ostatnim :3
( czytam=komentuję :) )
A teraz, nie przynudzam już, zapraszam do lektury.

Pozdrawiam i przesyłam całusy,
Atti.

---*---*---*---*---*---

Opiekunka o imieniu Vindicda szła koło Scarlett. Kobieta miała rude włosy, trochę potargane po katastrofie ich odrzutowca, jak go nazywali, i duże orzechowe oczy. Strażniczką pod jej opieką była Daniele, która na początku rozmawiała z dziewczyną. Vindicda chyba była wyjątkowo entuzjastycznie nastawiona, co do sytuacji w Nowym Yorku i ogólnie na całym świecie, mimo tego co działo się w ciągu ostatnich kilku tygodni.

- Scarlett, dlaczego tak bardzo oddaliłaś się od reszty? - spytała Opiekunka zmartwionym głosem. - Mogło ci się coś stać.

Blondynka tylko wzruszyła ramionami, wstydziła się przyznać, że ona jedyna prawdopodobnie jest pozbawiona mocy. Chociaż może kobieta już to wyczuła. Dziewczyna nie do końca rozumiała te wszystkie dziwne zdolności Opiekunów. Podbiegła do nich Daniele, która do tej pory była bez reszty pogrążona w dyskusji z rosłym chłopakiem z czupryną brązowych kręconych włosów, którego imienia Scarlett jeszcze nie poznała, oraz Ordine, Opiekunką Tylera, chłopaka o lekko przydługich włosach w kolorze piasku.

- Czasami, jak słucham wypowiedzi Davida, to po prostu szlag jasny mnie trafia - zwierzyła się zielonooka Strażniczka. - Tak w ogóle, daleko jeszcze? - otarła z czoła pot zmieszany z zakrzepniętą krwią, która jakiś czas temu przestała lecieć z rozcięcia przy nasadzie włosów, które utworzyło się w wyniku uderzenia w panel sterowniczy. Scarlett wskazała na drugą stronę jeziora, do którego dotarli.

- Są tam - powiedziała i ruszyła dalej. Nagle ktoś krzyknął:

- Wszyscy padnij! - i czarnooka wylądowała na ziemi, pociągnięta przez Daniele i Vindicdę. Nad głową Tylera przeleciała kula ognia, która rozbiła się o drzewo. Na szczęście nie zapłonęło, nadal wilgotne po porannym deszczu.

- Przepraszam! - wrzasnął z drugiego końca jeziora Samuel, widocznie poinformowany, iż są tam oni. Pewnie Draakon już wychodził im na spotkanie.

- Zabiję cię - odwrzasnęła Scarlett, kula o włos, a uderzyła by ją w bok.

Wszyscy pozbierali się, nie ukrywając swojej irytacji. W słowach nie oszczędzała się zwłaszcza dwójka czarnowłosych, którzy musieli być rodzeństwem, może nawet bliźniaczym, ze względu na ich wielkie podobieństwo. Strażniczka z Nowego Yorku zastanawiała się, czy oni byli tacy idealni, gdy zaczynali. Szczerze w to wątpiła, lecz zostawiła ich zachowanie bez komentarza, za to Vindicda podeszła do dwójki i ewidentnie dawała im reprymendę głośnym szeptem. Daniele chwyciła Scarlett pod rękę, co było dla blondynki niemałym zaskoczeniem, ale nie sprzeciwiała się. Zobaczyła, choć najpierw podświadomie wyczuła, zbliżających się Draakona i Nagę.

- No proszę, kogo my tu mamy! - zawołał uradowany na widok Londyńczyków.

- Myśleliśmy, że już was nie zobaczymy - uśmiechnęła się szeroko Opiekunka Damiena.

- My myśleliśmy to samo - odwzajemniła uśmiech Vindicda. - Draak zapuściłeś włosy. Wyglądasz młodziej, niż na swoje sześćset lat.

Strażniczka wyżej wymienionego zakrztusiła się, ale szybko opanowała się bez niczyjej pomocy. Że ile lat?! Dałaby mu maksymalnie dwadzieścia pięć. Psiakrew - pomyślała. - Muszę się o nich trochę więcej dowiedzieć, bo takie nagłe informacje w końcu przyprawią mnie o zawał.

- Gdzie Guerra? - zapytała nagle Naga. Oczy miała olbrzymie, jak spodki, czaił się w nich niepokój. Londyńczycy spojrzeli po sobie, a głos zabrał czarnowłosy chłopak, który zdecydowanie lubił przerywać ludziom w połowie zdania i kląć w niebiosy, gdy coś pójdzie nie po jego myśli .

- Nie udało jej się - powiedział szorstkim głosem i na tym poprzestał.

- O Boże... Cas, jak się czujesz? - wyszeptała białowłosa, lecz chłopak ją zignorował i razem z siostrą ruszył dalej, nie bacząc na innych. - Scarlett, ty i reszta idźcie do naszych, musimy chwilę porozmawiać z Opiekunami Londynu - zwróciła się do niej Naga. Jasnowłosa tylko skinęła głową i z Daniele u boku poszła w uprzednio wyznaczonym kierunku, a za nimi reszta Strażników. 

*~*~*~*

Musieli podzielić się na dwa przejazdy, ponieważ przyjeżdżali tu tylko dwoma samochodami, do których łącznie mieściło się tylko dziesięć osób. Zostali Scarlett, Samuel i Natasha oraz Naga i Pukis. Prócz nich byli Castiel, David i Daniele, a także Karas. 

Siedzieli nad jeziorem od pięciu minut, już teraz niecierpliwiąc się, kiedy wrócą po nich. Nad zbiornikiem wody zbierały się gęste, ciemne chmury, które zwiastowały burzę. Cass pewnie przyjął to z zadowoleniem, nie mogąc się doczekać, kiedy trafi go piorun, jednak Daniele miała nadzieję, że nie zacznie padać, przed ich odjazdem do Ośrodka Nowego Yorku. Dziewczyna wstała i usiadła koło wpatrującej się w taflę wody Scarlett. Danny czuła do niej sympatię odkąd tylko zamieniła z nią kilka słów.

- Co robisz? - spytała, siadając koło dziewczyny. Ta spojrzała na nią z ukosa.

- Patrzę. - odpowiedziała i nie dodała nic więcej. Daniele powiodła za jej spojrzeniem na delikatnie poruszającą się wodę, za sprawą słabego wiatru, który mimo wszystko był strasznie zimny. Pewnie zapowiedź nadchodzącej ulewy. Zielonooka zauważyła po kilku minutach, że fala na jeziorze coraz bardziej wzbiera na sile. Zerknęła na Davida, lecz on tylko wzruszył ramionami, nie miał z tym nic wspólnego.

- Jak długo jedzie się stąd do waszego Ośrodka? - zapytał nagle Karas, wielki opiekun Miriam, siostry Castiela.

- Około pół godziny - odpowiedziała obojętnie Scarlett, usiadła na ziemi pod okazałym dębem.

- Minęło dopiero dwadzieścia minut. Pewnie będą za jakąś godzinę. W tym czasie pozbieracie siły.

- A możemy się ich pozbyć? Rozwala mnie energia - westchnął Sam, który do tej pory kręcił się w kółko, wkładając ręce w kieszenie i je wyjmując, widocznie nie wiedział, co z nimi zrobić.

- Pobiegaj Samuelu - zaleciła spokojnym głosem Pukis, Opiekunka chłopaka, on tylko pokiwał z roztargnieniem głową i popędził przed siebie.

- Popilnuję go - mruknęła Scarlett i pobiegła za nim, nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenia lub mruknięcia dezaprobaty innych.

Naga znalazła stare karty, więc wszyscy, którzy zostali, usiedli w kółku i zaczęli grać w remika. Ciągle wygrywali Rong i Castiel, po czterdziestu minutach, w ciągu których blondwłosi Strażnicy z Nowego Yorku dwa razy obiegli jezioro, stwierdzili, że taka gra nie ma sensu i wrócili do swoich poprzednich zajęć - czyli wpatrywania się bez sensu w dany punkt drzewa, tudzież trawy.

Gdy Scarlett i Samuel wrócili po trzecim kółku, rozległ się pierwszy grzmot. Opiekunowie byli nieco zaskoczeni. Draakon nie przyjeżdżał już zbyt długo.Naga wyciągnęła komunikator, by do niego zadzwonić, lecz ją ubiegł.

- Draakon, gdzie wy się podziewacie do jasnej anielki? - wysyczała.

- Naga uspokój się. Jesteśmy dziesięć kilometrów od jeziora, ale utknęliśmy i nie możemy wypchnąć samochodu. Będziecie musieli tu przejść piechotą.

Strażnicy popatrzeli na Opiekunów wielkimi oczami. Mają iść w nieuniknioną ulewę? Przecież to cholernie niebezpieczne.

- W porządku - mruknęła i przerwała połączenie. Ona też nie uważała tego za najlepszy pomysł, ale chyba nie było wyjścia. Spojrzała na pozostałych. - Dobra, ruszamy. Szkoda czasu. Idziemy żwawo mamy do przejścia tylko jakieś dziesięć kilometrów, szybko minie. Uważajcie, zaraz zacznie padać - spojrzała w niebo i odwróciła się na pięcie.

David wciągnął głęboko w płuca powietrze, coś mu nie pasowało, ale jeszcze nie wiedział co. Jednak ufał swoim przeczuciom i z pewnością nie było to nic dobrego. Zagryzł wargę i powoli ruszył za resztą, która wyprzedziła go już o kilka metrów. Chłopak z rozbawieniem zauważył, że Daniele uczepiła się jak rzep tej blondynki... Scarlett? Chyba tak. Natomiast tamta starała się ewidentnie zdystansować. Wyglądała na strasznie nieufną lub po prostu typ samotniczki.

Nie minęło kilka minut, a z nieba spadły pierwsze krople deszczu. Już po chwili padało jak z cebra i zarówno Strażnicy, jak i Opiekunowie byli cali mokrzy. Włosy kleiły się im do karków i policzków, przypominając ramiona ośmiornic, a ubrania nasączone wodą, ciasno opięły ich ciała .

- No już, ruszać się. W Ośrodku czeka gorąca czekolada - zawołała Pukis, jakby to miało dodać im sił do walki z rwącym, mimo gęstego rozsadzenia drzew, wiatrem i okropną burzą.

David kątem oka zauważył, że Castiel jest ewidentnie zadowolony z pogody. No tak, w takich warunkach jemu się dobrze regeneruje siły, zwłaszcza, gdy burza jest z piorunami. Przy takich okolicznościach mogli się czuć dobrze jedynie władający wodą, ale nikogo takiego z nimi nie było. Pojechali. Natomiast ogniści tracili Energię przy kontakcie z deszczem, blondyn z Nowego Yorku chyba do nich należał.

Po kolejnych minutach szybkiego marszu chłopak o kędzierzawych włosach dostrzegł niekształtną postać, która zmieniała swój wygląd, aż w końcu uformowała się w coś na kształt człowieka z czterema parami czerwonych oczu, trzema parami rąk pokrytych czarnym włosiem i dziwnie powyginanymi nogami.

- Najeźdźcy! - wrzasnął David bez zastanowienia. Po jego słowach zza drzew wyłoniło się ich więcej. Wszyscy o tym samym przerażającym wyglądzie. Pochód momentalnie się zatrzymał, wszyscy się do siebie zbliżyli, Cass zaczął coś kląć pod nosem wyraźnie niezadowolony z obrotu sprawy. Strażnicy z Nowego Yorku ewidentnie nie byli przygotowani do tego, co za chwilę miało się wydarzyć.

*~*~*~*

Hostem z rozbawieniem patrzył, jak Tyler opycha się jedzeniem. Żołądek tego chłopaka nie ma dna, pomyślał, podobnie zresztą jak Karasa i Ordine. Opiekun skierował się do szpitala, w którym właśnie szyto Miriam ramię i skroń. Inni byli już po tych zabiegach. Kiedy upewnił się, że z nią wszystko w porządku udał się do sali treningowej, gdzie siedziała reszta Strażników. Cieszył się, że nie ma z nimi Castiela i to nie on musi znosić jego marudzenie i zgryźliwe uwagi na temat tutejszych obrońców. Znał tego chłopaka dość długo, by wiedzieć, że teraz na pewno nie szczędzi się w drwinach na ich temat. Od zawsze uważał się za najlepszego. Fakt, był najlepszy, ale jego ciągła potrzeba przypominania o tym ludziom była nieco uciążliwa.

Damien i Sophia siedzieli w milczeniu. Dziewczyna czytała jakąś książkę. Widać było, że dla niej ważne są fakty i pewnie strasznie się zawiodła, gdy dowiedziała się, że jej wiedza zdobyta w szkole, na nic się tutaj nie przyda.

Hostem usiadł po turecku na macie i przeczesał palcami włosy. Po chwili do pomieszczenia weszła Vindicda, a za nią Zen i Rong, z którymi przyszli Tyler i Miriam, widocznie niezadowoleni, że muszą tutaj teraz siedzieć. Byli zmęczeni i prawdopodobnie nie marzyli teraz o niczym innym, niż o gorącym prysznicu i zanurzeniu się w pościeli. Jednak by doczekać przyjemności musieli jeszcze trochę się pomęczyć.
 
- Wiemy, że pewnie jesteście zmęczeni, ale musimy zaczekać na przyjazd reszty i porozmawiać - rzekła spokojnie czarnowłosa Opiekunka.
 
- Och, dajcie spokój. Nie można tego przełożyć na rano? - jęknęła Miriam. Przeczesała palcami swoje krótkie ścięte na boba włosy.

 - Miri, rozumiemy, że jesteście zmęczeni, zresztą nie tylko wy, ale niestety, nie możemy tego przełożyć - westchnął Hoss. 

*~*~*~*

Castiel pchnął ją na drzewo z dużą siłą i chwycił Najeźdźcę za... pysk? twarz?, w każdym razie za coś, co służyło za przednią część głowy, i  powalił na ziemię. Monstrum przez chwilę wiło się w konwulsjach, jakby rażone prądem, ale dosyć szybko przestało, martwe. 

Scarlett dotknęła potylicy, która niemiłosiernie pulsowała po zderzeniu z pniem drzewa, na jej palcach zostały ślady krwi. Dziewczyna powtarzała sobie, że nie pchnął jej w ten sposób specjalnie i zrobił to tylko po to, by ją uratować, sama nie wiedziała, czy w to wierzy. Jednak jej rozmyślania przerwał mrożący krew w żyłach syk, tuż nad jej głową. Ciało blondynki przeszył dreszcz. Wiedziała, że to coś jest nad nią i raczej nie uda jej się temu uciec. Uniosła powoli twarz w górę i stanęła oczy w oczy z kreaturą żywcem wyjętą z horroru godnego Kinga. Zacisnęła wargi, a stworzenie otworzyło pysk ukazując kilka języków z dziwnymi haczykami. O mój Boże, pomyślała w panice i zerwała się do biegu, a to coś pognało za nią.

W tym samym czasie Daniele szukała jakiejś broni. Jej moc była teraz bezużyteczna, nadzieja była tylko w Castielu, Karasie i Strażnikach z Nowego Yorku, którzy raczej nie za bardzo potrafili korzystać ze swoich umiejętności. Więc trzeba było zawierzyć Cas'owi i Opiekunom.

Zielonooka poczuła silne uderzenie, które zwaliło ją z nóg. Przed oczami zobaczyła kilka par wielkich pajęczych odnóg. Super, po prostu super. Stworzenia zaczęły ją otaczać, a ona postanowiła się pomodlić, by ktoś zechciał jej pomóc, lecz wątpiła w taki obrót spraw. Najeźdźców było zbyt wielu, by pozostałe osiem osób mogło nagle zająć się ratowaniem kogoś poza sobą. Zaczęła już godzić się ze swoim losem, gdy jeden ze stworów przybrał ludzką-nieludzką postać i sięgnął do wnętrza swojego kombinezonu, zapewne po Ostrze Światłogłosu, gdy usłyszała nieludzki skrzek i potwór upadł na ziemię w plamie żółtej mazi. Kolejne dwa nim się zorientowały skończyły tak samo, jak ich Przewodnik. Po chwili na mech opadły jeszcze trzy monstra. Castiel i Scarlett pomogli jej się pozbierać, jednak brunet nie zabawił u jej boku długo i zniknął między drzewami, by pomóc innym.

*~*~*~*

Ronga i Zen zaniepokoiło to, iż pozostali wciąż nie wrócili, minęła prawie godzina od ich powrotu do Ośrodka. W tym czasie powinni już być lub dojeżdżać, ale pojawiłaby się o tym informacja, więc postanowili się skontaktować z Draakonem, by dowiedzieć się, dlaczego tak długo im schodzi.

- Leje jak z cebra. Utknęliśmy jakieś dziesięć kilometrów od jeziora.Naga i reszta jakieś półgodziny temu stamtąd ruszyli, więc niedługo na pewno się tu zjawią i wrócimy czym prędzej. Pozwólcie dzieciakom iść spać. Porozmawiamy jutro rano - Opiekun mrużył oczy przed deszczem i wiatrem.

- Jesteś pewien, że wszystko w porządku z nimi? - spytała zaniepokojona Zen. Nie powinien im pozwalać wracać samym, lecz z drugiej strony nie miał wyjścia... 

- Tak. Co mogło się stać? Jeśli chcesz to zadzwoń do Nagi albo Pukis i się upewnij - Smok przerwał połączenie. 

Strażnicy Sophii i Natashy postanowili, iż nie skontaktują się z siostrą, ufając Draakonowi. Miał racje. Co prawda była burza, a oni znajdowali się w środku lasu, lecz mięli Castiela, który bez problemu mógł przekierować wszystkie pioruny na inną część, niż ta po której szli. Poza tym las był całkowicie bezpieczny.

*~*~*~*

- Cholera jasna. Pierdoleni Najeźdźcy - warknął, rażąc silnym impulsem elektrycznym ostatniego z tych, które się nie wycofały. Czuł, jak opuszczają go resztki sił. Ręce mu się trzęsły, całe ciało przechodziły dreszcze, a przed oczami pojawiły się mroczki. Odgarnął z czoła kosmyki, mokrych przez deszcz i pot, włosów.

- Wiedziałem, że ta burza jest nienaturalna - David pociągnął się za włosy w złości. - Wiedziałem... 

- Więc dlaczego nic nie mówiłeś?! - wrzasnął rozdygotany Castiel. W tej walce stracił resztki Energii, jeśli za chwilę nie trafi go piorun to prawdopodobnie zemdleje i tylko utrudni innym dotarcie do Draaka. 

- Uspokójcie się! - wrzasnął Karas. Jak on nienawidził, gdy ludzie z jednej drużyny się kłócili. - Idziemy dalej i miejmy nadzieję, że nikt więcej na nas nie naskoczy. 

Cas, jak to on zaczął kląć pod nosem za wszystkie czasy. Nie rozumiał, jak można być tak nie kompetentnym i nie napomknąć chociaż o tym, że ma się złe przeczucia, co do tej burzy, że ona nie będzie normalna. Wtedy przynajmniej choć kilkoro z nich zachowałoby większą ostrożność. Ale nie! Lepiej milczeć i narażać innych na podwojone niebezpieczeństwo, bo po co. Przecież wcale nie byli już ranni po kiepskim lądowaniu. Pokręcił z irytacją głową, lecz nie był to zbyt mądry pomysł, czuł jakby zamiast mózgu miał w głowie wielki dzwon, który teraz obija się o ściany czaszki. Potarł skronie. 

- Chodźmy w aucie jest apteczka, opatrzymy rany i jedziemy prosto do Ośrodka. - rozkazała ostro Naga. Jej długie do linii żeber włosy, zazwyczaj związane w schludny koński ogon, teraz były rozpuszczone i mocno potargane. 

Deszcz powoli mijał, a wiatr tracił na sile, jednak ciemne chmury nadal pokrywały niebo. Strażnicy i Opiekunowie szli w małych odstępach, bojąc się teraz oddalić choćby na kilka metrów. Najeźdźcy wciąż mogli się gdzieś w pobliżu czaić i niekoniecznie atakować. 

Castiel szedł z tyłu, oddalony od grupy o jakieś pięć metrów, a dystans wciąż się zwiększał. Nie nadążał, stracił zbyt dużo Energii podczas walki i nie był pewien, czy da radę dojść ich tempem. Tracił siły bardzo szybko. Co prawda nie był ranny, ale spotkał go dzisiaj już niemały wysiłek, od trzech dni prawie nie spał, nie chciał zamykać oczu nawet na chwilę. Czuł zagrożenie zwisające nad przyjaciółmi i nie mógł pozwolić sobie nawet na chwilową utratę czujności. Dlatego teraz był tak wściekły, że zawierzył Nowemu Yorkowi w sprawie bezpieczeństwa w tym przeklętym lesie. Ufał, iż nie ćwiczyliby tutaj, gdyby nie byli stuprocentowo pewni, że nic nie grozi tutaj ich Strażnikom ze strony Najeźdźców. Czuł się jak idiota.

*~*~*~*

Kiedy dotarli do Draakona, Castiel był już na wpół przytomny. Karas i David pomagali mu iść. Z wielkim trudem stawiał kolejne kroki. Był wyczerpany. Scarlett szybko się zorientowana, że musiał ostatnio niewiele spać. Pod oczami malowały mu się lekkie sińce. Zrobiło jej się go szkoda. Pewnie po tym, co się stało w Londynie nie myślał o niczym innym i strasznie się tym zadręczał. 

- Co do...? - zaczął Draak, ale Naga uciszyła go jedynie wściekłym spojrzeniem. Bez słowa wszyscy wsiedli do samochodów. Po drodze Opiekunowie trochę się kłócili w kwestii tego, co stało się wcześniej. Wina nie była niczyja. Nikt nie mógł przewidzieć, że zostaną zaatakowani. Przecież las był monitorowany przez ich czujniki i żadne niczego nie wykryły. Prawdopodobnie nawaliły lub Najeźdźcy zaczęli się lepiej maskować. Nie można było nikogo obarczyć winą.

Gdy dojechali do Ośrodka, prawie wszyscy skierowali się do szpitala, by opatrzyć rany. Pukis naprędce przekazała Hostemowi, co się stało i poszła do skrzydła leczniczego.

Na szczęście nikomu nie stało się nic poważnego. Poza tym, że Scarlett doznała lekkiego wstrząsu mózgu i czekało ją trzydniowe leżenie w łóżku, Castiel był wyczerpany i potrzebował długiego snu, a David miał rozcięte przed ramię. Pozostali nabawili się kilku sińców i zadrapań, ale ogólnie wszystko było w porządku. 

Vindicda była wściekła na Opiekunów z Nowego Yorku, za to że pozwolili, by doszło do czegoś takiego, ale jej złość szybko minęła. Ona i przyjaciele również w ciągu ostatnich kilku dni nie spisali się najlepiej. Kobieta westchnęła i opadła na jedno z krzeseł w jadalni. Odgarnęła z czoła włosy. Pomieszczenie powoli zaczęło się zapełniać głodnymi i zmęczonymi przyjaciółmi.

*~*~*~*

Cztery dni później wszyscy powoli godzili się z faktem, iż Londyńczycy zostaną w Nowym Yorku na przynajmniej kilka miesięcy, dopóki nie uda im się zebrać sił i Strażników z innych miast, by pomóc im z odbiciem i odbudowaniem ich Ośrodka, jak i tego w Paryżu. Nie wszyscy byli zachwyceni tym faktem, ale nie mogli nic na to poradzić.

- Podzielimy was na dwójki. Będziecie w ze sobą ćwiczyć i chodzić na patrole. Natasha i Tyler, Samuel i Daniele, Damien i Miriam... - Castiel odetchnął głęboko. Boże, niech nie przydzielają mnie do tej blondyny, błagam..., myślał intensywnie. - Sophia i David oraz Scarlett i Castiel. 

- Super, przydzieliliście najlepszego do najgorszej - mruknął pod nosem, lecz nie uszło to uwadze czarnookiej blondynki, która stała raptem dwa metry na prawo od niego. Poczuła lekkie ukłucie, jak mógł tak twierdzić, nawet jej nie znając? Chociaż odpowiedź była prosta. Wyglądało na to, że nie ma żadnej mocy i nie wiedziała, jak reagować w walce z Najeźdźcami, co było widać wtedy w lesie. Wątpiła, by mu to umknęło. Dziewczyna odwróciła wzrok i zagryzła wargę. 

- Dobra. Znajdźcie sobie kawałek maty i zacznijcie od podstawowego ataku. Chłopcy atakują, dziewczyny się bronią. - Hostem klasnął w dłonie i każdy z Opiekunów znalazł sobie miejsce na ringu i stamtąd oglądał poczynania swych Strażników. 

Scarlett i Castiel zajęli ten czerwony krawat. Upadki na nim były mniej bolesne, gdyż był znacznie miększy od mat na całej sali. 

Jasnowłosa ustawiła się bokiem do chłopaka, przyjmując odpowiednią postawę. Widziała go tylko kątem oka. Po tym, co usłyszała chwilę wcześniej wiedziała, że nie będzie miała z nim lekko i prawdopodobnie zrobi niemało, by ją upokorzyć. Nagle cofnęła wszystko, co do tej pory o nim pomyślała i stwierdziła, iż nie jest wart jej współczucia.

Jej rozmyślania przerwał nagły ból w wyniku zderzenia z matą. Zaskoczona wciągnęła ze świtem powietrze.

- Skup się dziewczyno. To było łatwiejsze, niż odebranie dziecku lizaka - westchnął z irytacją i wrócił na swoje poprzednie miejsce.

Po kilku powtórzeniach Scarlett była już nieźle obolała i poobijana. Z Damienem i Samem lepiej jej szło... 

- Przyłóż się, tego walką nie można nazwać - warknął jej partner z irytacją. Chwycił ją za ramię, przez ciało blondynki przeszedł prąd, z trudem stłumiła wrzask. Odruchowo kopnęła w podbrzusze Castiela i wyrwała rękę z jego uścisku. Potraktował ją prądem, jakby nigdy nic. Dziewczyna zauważyła, że Opiekunowie gdzieś poszli. - Co tak przeżywasz? To tylko kilka iskierek. Naucz się bronić, nikt ci nie zabronił używać mocy - chłopak przewrócił oczami, a dziewczyna tylko zagryzła wargę. Czuła się upokorzona. - Dobra, zmieńmy się - westchnął i zajął jej miejsce. Właśnie zrozumiał, że ta dziewczyna albo nie ma żadnej mocy, co wydawało się niemożliwe, albo po prostu nie umie jej przywołać. W przeciwieństwie do pozostałych.

W ataku szło jej trochę lepiej. Po chwili zaczęli naprawdę walczyć. Scarlett zablokowała ramię Castiela i zamierzyła się na jego szczękę z całą siłą, chybiła może o centymetr. Chłopak przejął inicjatywę i przygwoździł dziewczynę do ściany, nogą blokując jej uda, a rękoma resztę ciała.

- No, proszę - wyszeptał jej do ucha. - Dziewczynka umie się bić... Szkoda że tylko bić. 

Blondynka szarpnęła głową i uderzyła chłopaka w dolną szczękę czołem. Żałowała, że nie trafiła w nos, z taką siłą mogłaby go nawet złamać. Cas cofnął się zaskoczony nagłym atakiem, uwalniając tym samym dziewczynę, która automatycznie skierowała się do wyjścia.


środa, 20 sierpnia 2014

7

 Okej...
Publikuję, ale tylko dlatego, że było ostatnio trochę wyświetleń i może ktoś tu zagląda...
Chociaż, ok są wakacje, to pewnie rzadko kto wchodzi na neta. 
To ten, przynajmniej do początku września nic nie dodam. 
I nie dodam też, jeśli nie pojawią się przynajmniej trzy komentarze, bo jeśli nikt tego nie czyta, to nie ma większego sensu pisać...
Więc, miłej lektury.:)

Pozdrawiam,
Atti.

---*---*---*---*---*---

- Co z Londynem? - Zen wyraźnie pobladła. Podeszła do pochylającego się nad panelem Draakona i zajrzała mu przez ramię. - Nie ma kontaktu... - wyszeptała. - Może to tylko awaria, czy coś? - pytała z nadzieją. Strażnicy nie rozumieli, co się dzieje.

- Nie... Londyn upadł - powiedział Smok pełnym udręki głosem.Scarlett przeszedł zimny dreszcz, nie mogła patrzeć na swojego Opiekuna w stanie takiej... rozpaczy. Cofnęła się na korytarz, oparła plecami o ścianę i zsunęła na podłogę. Objęła ramionami kolana.

- O czym wy mówicie do jasnej cholery? - spytał zirytowany Sam. Potrząsnął głową, a jego blond włosy zalśniły miedzią w blasku białych jarzeniówek Sali Zebrań.

- Oprócz Nowego Yorku, tego Ośrodka, są jeszcze inne, prawie takie same, jak ten. Między innymi właśnie w Londynie. I tam też są Strażnicy, Opiekunowie i Pomoc. Każdy opiekuje się danym terenem, jedni są mniej rozwinięci, drudzy bardziej. W Londynie znajdowali się najlepiej wyszkoleni Strażnicy od trzech, może nawet czterech pokoleń. Ich przegrana z Najeźdźcami oznacza dla nas koniec. Do tej pory byli niemal niezniszczalni. Zawsze zjawiali się, gdy ich potrzebowaliśmy. Teraz, kiedy nie mamy z nimi kontaktu, musimy przyjąć, że są martwi. - powiedziała Naga na jednym tchu.

- Kim są ci najeźdźcy? - spytała cichutko Sophia, do tej pory nikt chyba nie zwrócił na nią większej uwagi. Była zdecydowanie najmniejsza z nich wszystkich. Nie dość, że niziutka, to jeszcze bardzo szczupła.

- Sami chcielibyśmy wiedzieć. Najeżdżają na wszystkie Ośrodki od paru miesięcy, do tej pory bez problemu odpychaliśmy ich ataki, musieli znaleźć jakiś słaby punkt Londynu. - odparł trochę zdenerwowanym głosem Rong i przeczesał swoje krótkie, czarne włosy palcami. - Draakonie, spróbuj jeszcze raz się z nimi połączyć. Może to chwilowy brak zasilania - Opiekun Natashy był równie pełny nadziei, jak Zen.

- Cały czas próbuję. Staram się też namierzyć ich wszystkie pojazdy. Nie ma nawet śladu. Zapasowy generator powinien pozwolić na zobaczenie lekkiego sygnału. Nie ma nic. - mężczyzna pokręcił głową, a białe włosy opadły niczym aureola na jego czoło i policzki.

- Nie wierzę - wymamrotała Pukis, kątem oka Sophia dostrzegła, że kobieta ma w oczach łzy.

- Czas zacząć ćwiczenia. - powiedział twardo Draakon. - Jutro o piątej nad ranem w sali treningowej. Wszyscy wiedzą, gdzie to jest? - spojrzał po Strażnikach, nie dostrzegł Scarlett, ale wiedział, że jest w zasięgu jego głosu. Czuł to.

- Ja nie wiem - powiedziała cichutko drobna szatynka o niebieskich oczach.

- Pokażę jej - powiedziała Zen.

*~*~*~*

Następnego dnia rano Scarlett z jękiem wyłączyła budzik i przewróciła się na drugi bok. Oni nie znają litości. Piąta rano... W sumie nie, jest kwadrans po czwartej, dziewczyna musiała się przygotować i w ogóle. Stęknęła głośno i wygramoliła się spod kołdry. Usiadła okrakiem na łóżku i odgarnęła z oczu grzywkę, która opadała jej na oczy. Stanęła i krokiem godnym zombie ruszyła w stronę przylegającej do pokoju łazienki. 

Po dwudziestominutowym gorącym prysznicu, blondynka owinięta w ręcznik wróciła do pokoju, gdzie naciągnęła na siebie bieliznę sportową, krótkie spodenki i za duży t-shirt oraz adidasy do biegania. Wróciła do łazienki i stojąc przed lustrem, zaczęła suszyć włosy. Gdy były już wysuszone, wzięła szczotkę i zgrabnymi ruchami spięła je w ciasny koński ogon, z którego wystawały tylko dwa kosmyki, zbyt krótkie by je spiąć, i ścieniowana grzywka na lewy bok. Dziewczyna odetchnęła głęboko i spojrzała na godzinę. Dochodziła piąta, więc chwyciła bluzę, tak na wszelki wypadek, po czym udała się do sali treningowej. W której jak się okazało byli już wszyscy Strażnicy.

- Hej, Scarlett - uśmiechnął się do niej Sam. Trochę zaskoczyło ją to nagłe okazywanie sympatii wszystkim przez wszystkich. Jeszcze kilka dni temu byliśmy dla siebie nawzajem nikim - pomyślała dziewczyna, ale zmusiła się na przywitanie go lekkim uśmiechem. 

- Ludzie, tak się zastanawiam... - zaczął Damien. Wszystkie oczy zwróciły się na niego. - No wiecie, jesteśmy teraz tutaj. A co z waszymi rodzicami? Uprzedzaliście ich o swoim zniknięciu? - spytał, spojrzał na wszystkich po kolei.

- Moich rodziców to nawet nie interesuje... - pierwsza powiedziała Sophia. - Ale zostawiłam im list, że wyjeżdżam i mają mnie nie szukać. - szatynka wzruszyła ramionami i spojrzała na resztę wielkimi oczami.

- Moi rodzice myślą, że jestem w podróży po Europie. Za jakiś czas napiszę do nich, że postanowiłam podjąć pracę i zatrzymać się... gdzieś.

- Tak, z pewnością uwierzą,widząc nowo yorską pieczęć pocztową - zakpiła czarnooka blondynka.

- O tym nie pomyślałam - przyznała Natasha.

- A ty w ogóle myślisz? - zaśmiała się dziewczyna na co piwnooka zmroziła ją wzrokiem.

- Nie mieszkam z rodzicami od lat, tylko z ciotką. Widziała, że chcę wyjechać po szkole, natychmiast. Pewnie się nie zdziwiła zastając pusty dom po powrocie - Samuel wzruszył ramionami i odgarnął rudawą grzywkę z czoła. - A co z tobą Damien?

Czarnowłosy wzruszył ramionami.

- Rozmawiałem z mamą kilka dni wcześniej. Powiedziałem, że zaraz po zakończeniu roku wyjeżdżam, by zacząć gdzie indziej. Nie sprzeciwiała się, kazała tylko pisać raz na pół roku. Scarlett?

Dziewczyna zmierzyła go lodowatym wzrokiem i rzekła spokojnie:

- Nie deklarowałam się, że odpowiem - w tym właśnie momencie do sali weszli Opiekunowie, ucinając ich pogawędkę. Rzucili Strażnikom dziwne spojrzenia i kazali ustawić się w szeregu, tak też zrobili.

- Czy ktoś z was zna choć odrobinę podstawy samoobrony? - spytał pozbawionym emocji głosem, Rong. Scarlett wiedziała, że nie będzie miło. Zniknęli mili ludzie, którzy chętnie z nimi rozmawiali, teraz stały tutaj maszyny bez uczuć. Żołnierze.

Sam, Damien i Scarlett z wahaniem unieśli lekko ręce, bojąc się odezwać. To że Sophia i Natasha nie będą miały pojęcia na temat obrony było niemal oczywiste. Sophia to kujonka. A Natasha... cóż to Natasha. Blondynka i chłopcy zastanawiali się, dlaczego o to pytają. Czy oni nie powinni rozwijać swoich mocy? Co prawda nie do końca w nie wierzyli, ale dlaczego samoobrona?

- W porządku. Zaczniemy od początku, dla niektórych będzie to małe powtórzenie, a dla reszty początek czegoś nowego. Mamy szczerą nadzieję, że nie stchórzycie i nie zaczniecie piszczeć, czując ból zadawany przez nas, czy kolegów. To prawdopodobnie będzie niczym w porównaniu z tym, co może się wam stać w walce. Musicie wyrobić kondycje i mięśnie. Wyglądacie jak flaki. Tak, dobrze słyszeliście, jak flaki. Daleko wam do doskonałości, nawet chłopakom, więc weźcie się w garść, zepnijcie pośladki i zacznijmy.

 Po tej jakże urzekającej przemowie Draakona przeszli na kwadrat z czerwonych materacy, niedaleko niego ustawiono ławki. Niewątpliwie, by można oglądać. Opiekun blondwłosej kazał im wszystkim usiąść w pobliżu, gdy on i Rong stanęli na środku. Po kolei pokazywali im z wielu perspektyw różne techniki odparcia ataku, obrony i tym podobnych. Sam pokaz trwał dobrą godzinę. Później Strażnicy znaleźli sobie z Opiekunami jakiś własny kawałek maty. Scarlett zauważyła, że pościągano wszystkie worki treningowe. Już po kilkudziesięciu minutach Draak przyznał Scar, że dobrze sobie radzi, lecz do perfekcji jej jeszcze daleko. Zauważył też, że mimo umięśnionych nóg, resztę ciała ma dużo słabszą i wątlejszą. Zalecił jej popracowanie nad tym, gdyż nogi nie są jedynym atutem w walce. Teraz jednak pokazywał jej najlepsze pozycje do zastosowania w ataku bądź obronie kończyn dolnych. Damien i Sam radzili sobie równie dobrze. Co oczywiste im szło trochę lepiej, mieli umięśnione wszystkie kończyny i doskonale zdawali sobie sprawę, jak ich używać w ataku, jednakże tak samo jak Scarlett, do ideału mieli daleko. Czarnowłosy świetnie sobie radził w kontratakowaniu i blokowaniu ciosów, natomiast szarooki był świetny w zakładaniu blokad na kończyny, a także ataku z zaskoczenia.  Sophia i Natasha radziły sobie znacznie gorzej, jednak dziewczyna o rudo-brązowych włosach była gibka i unikanie ciosów nie sprawiało jej większego problemu. Szatynka nic nie łapała. Ale któż mógł się jej dziwić? Całe życie spędziła wśród książek do nauk ścisłych i historii. Nigdy nie interesował jej sport, nawet w najmniejszym stopniu. Uznawała go za bezsens, teraz zmieniła zdanie.

*~*~*~*

O godzinie dziewiątej wszyscy siedzieli w jadalni czekając na śniadanie. No, prawie wszyscy. Natasha wciąż brała prysznic, choć nie przemęczała się zbytnio. Rówieśnicy czuli do niej za to pogardę. Oni starali się, jak mogli, a ona narzekała, że odrobina potu zebrała się na jej czole i karku. Plusem było jednak to, że chyba pierwszy raz od lat nie nałożyła makijażu i pokazała się w takim stanie ludziom. Dziewczyna weszła chwilę po tym, jak przyniesiono talerze z parującą jajecznicą. Tylko Scarlett trzy kanapki chleba zbożowego z sałatą, pomidorem, ogórkiem i rzodkiewką.

- Jajecznicy też nie jesz? - spytała zdziwiona Sophia. Nigdy nie interesowała się wegetarianizmem, ale to było dla niej przegięcie.

- Chciałabyś, żebym zjadła dziecko, które by się w tobie rozwijało niedługo po zapłodnieniu? - spytała blondynka z przesłodzonym uśmiechem, a na twarz szatynki wstąpił krwisty rumieniec. Nie patrzyła na to z tej strony. Zrobiło jej się nagle niedobrze i straciła apetyt.

- Steel, nie obrzydzaj ludziom życia - warknęła Natasha.

- Ja nikomu nic nie obrzydzam. Tylko mówię, jak to wygląda - dziewczyna wzruszyła ramionami i wgryzła się w swoją kanapkę.

Milczenie trwało kilkanaście minut, aż wszyscy zjedli. W tym czasie dało się słyszeć tylko odgłos przeżuwania i przełykania napojów. Gdy zaczęli się zbierać, Opiekunowie kazali im wrócić na miejsca. Poczekali aż ich sprzeciwy się uciszą i przemówiła Naga.

- Wiemy, że jesteście zmęczeni, wcześnie wyrwaliśmy was z łóżka, ale musicie się przyzwyczaić. Całkiem nieźle sobie dzisiaj radziliście. Jutro pokażemy wam coś trudniejszego i będziemy powtarzać to, czego nauczyliście się dzisiaj. Ci co mieli problemy, niech przyjdą o trzynastej na salę, możemy jeszcze poćwiczyć. O szesnastej jest obiad, a kolacja o dziewiętnastej, wyjątkowo. O wpół do dziewiątej wieczorem chcemy was widzieć na sali treningowej w strojach sportowych. Będziecie biegać, więc załóżcie wygodne buty. - nic więcej nie powiedzieli, nikt nic nie dodał. Jedynie wściekłe szuranie krzesłami i odgłos trzaskania drzwiami przez ostatniego wychodzącego Strażnika.

Chyba jedynie Samuel i Scarlett byli zadowoleni z okazji do biegania wieczorem. Jasne, już byli dzisiaj wymęczeni i nie wiadomo ile będą biegać, a zapowiadało się, że jutro znowu muszą wcześnie wstać, ale nie było nic przyjemniejszego, niż spokojne bieganie po w blasku zachodzącego słońca. Było lato i noc późno nadchodziła.


Sam obudził się o jedenastej, poszedł się zdrzemnąć do pokoju po krótkiej nocy. Przebrał się w spodnie dresowe i nagi od pasa w górę ruszył w stronę siłowni. Zastał tam Scarlett, ale ona go chyba nie zauważyła. Z rozbawieniem patrzył, jak po piątej pompce upadła na twarz z cichym jękiem.

- Z dobrego serca polecam wziąć jakieś ciężarki na początek. Dla ciebie najlepiej półtora lub dwa kilo. Przez pompki podnosisz ciężar prawie całego ciała na ręce, a ty zdecydowanie nie jesteś bokserką. Masz patyki zamiast ramion - pokręcił głową. - Zacznij od ciężarków. Mogę ci pokazać kilka podstawowych ćwiczeń, jeśli chcesz.

Blondynka patrzyła na niego czarnymi oczami, spod zmrużonych powiek. Przez chwilę chłopak myślał, że przygląda mu się podejrzliwie, ale po chwili zrozumiał. Było tu jasno, a ona miała wrażliwe oczy. Odwrócił się na pięcie i zaczął szukać włącznika światła, niedaleko niego znalazł skrzyneczkę, przy której pogrzebał i jasność zmalała do delikatnej przytłumionej poświaty na tyle jasnej, by można normalne funkcjonować, lecz na tyle ciemnej, by Scarlett mogła normalnie otworzyć oczy. Wrócił w miejsce, w którym cały czas czarnooka siedziała bez ruchu. Chłopak przekrzywił głowę i podszedł do jednej z trzech ławeczek. Wziął dwie rurki i na oba końce obydwu nałożył ciężarki o wadze siedemdziesiąt pięć dekagramów, a potem położył je na podłodze.

- Siadaj - wskazał ławeczkę naprzeciw siebie. Strażniczka zawahała się przez chwilę, ale ostatecznie wstała i usiadła we wskazanym miejscu. - Postaw szeroko nogi... Trochę szerzej... Dobrze. Weź to - podał jej jedną rurkę z ciężarkami i pokazał, jak ma oprzeć łokieć na udzie i wykonywać prawidłowo jedno z najprostszych ćwiczeń. - Na początek rób z siedem razy po trzy na każdą rękę, oczywiście zmieniaj je co raz - mrugnął do niej i poszedł na jakieś urządzenie z krzesełkiem i uchwytami na stalowych drążkach. Za miejscem siedzącym były grube... jakby kawałki betonu. Sam zaczął coś przy nich majstrować i już po chwili siedział tyłem do nich i płynnymi, spokojnymi ruchami ciągnął za uchwyty i opuszczał.


*~*~*~*

Minął tydzień. Opiekunowie nie wspominali o tym, co się stało w Londynie, natomiast Strażnicy ciężko pracowali, by zdobyć nowe umiejętności. Codziennie o piątej rano zjawiali się w sali treningowej. Po południu Scarlett, Sam i Damien przebywali w siłowni, podczas gdy Natasha i Sophia podciągały się w samoobronie. Choć trzeciego dnia ich osobisty trening został odwołany i chłopcy oraz blondynka postanowili poćwiczyć między sobą. Zobaczyć, jak to jest walczyć z kimś średnio wyszkolonym, kogo odruchów i siły jeszcze nie znali. Drobna szatynka o niebieskich oczach przyglądała im się przez około godzinę, aż w końcu spytała, czy oni nie mogli by spróbować wytłumaczyć jej kilku rzeczy, których zdecydowanie nie umiała pojąć z tłumaczeń Zen, Ronga ani Nagi. Następnego dnia dużo lepiej sobie radziła, sama w to nie wierząc. Po następnych trzech dobach, w ciągu których udało im się naprawdę sporo osiągnąć pojechali kilkanaście kilometrów za miasto, tam gdzie zazwyczaj biegali, tylko tym razem zjawili się tam z rana. Opiekunowie postanowili, że po raz pierwszy spróbują przywołać swoje moce. Po czterech dniach każdy potrafił osiągnąć takie skupienie, by za pomocą jego umysłu coś się zmieniło. Tylko Scarlett dalej tego nie potrafiła. Draakon powiedział, by pobiegała, lecz nie oddalała się na więcej, niż cztery kilometry od jeziora oraz w razie co krzyczała. Pokiwała głową naciągnęła mocniej gumki na włosy i ruszyła.

Na początku pokonywała drogę spokojnym truchtem, pozwalając myślom krążyć po różnych zakamarkach jej umysłu. Niestety nie był to dobry pomysł, gdyż zaczęła myśleć o tym, że ona chyba nie ma żadnych mocy, co równało się z tym, iż nie jest tu raczej, jakoś specjalnie, potrzebna. Wszyscy powoli się czegoś uczyli. Nie panowali nad tym, ale jednak. Natasha rozpętała mały huragan na jeziorze, Sam prawie spalił drzewo, Sophia wznieciła sporej rozmiarów fale na jeziorze, mimo braku wiatru, a Damien sprawił, że w jednym miejscu wyrósł kaktus. Tylko jej nic nie wychodziło. Bolał ją ten fakt, jak nic innego od ostatnich dwóch tygodni.

Przyspieszyła, balansowała między drzewami, czasem jakaś gałązka ją drasnęła, lecz nie zwróciła na to szczególnej uwagi. Strój, który każdy z nich dostał od Opiekunów idealnie przylegał jej do ciała, jak druga skóra, prawie go nie czuła.

Dostrzegła przed sobą obalone drzewo. Biegła coraz szybciej, w odpowiednim momencie skoczyła i wylądowała po drugiej stronie pnia. Ruszyła dalej. Spojrzała w niebo i nagle się zatrzymała. Jakaś czarna maszyna, nie przypominająca niczego, co do tej porty widziała. Rozchyliła wargi. Dostrzegła, że z tego czegoś unosi się dym. Dosłyszała stłumione krzyki. To wszystko wydarzyło się w przeciągu kilku sekund, pojazd spadał w dół. Scarlett czuła, że od strony ludzi, którzy go prowadzą nie grozi jej niebezpieczeństwo. Pobiegła w stronę, w którą spadało to coś.

W ciągu kilku minut przebiegła jakieś półtora kilometra i stanęła na skraju polany, po tym jak ten latający pojazd rozbił się na ziemi. Dopiero teraz poczuła wahanie. Bała się tak o podejść. Postanowiła poczekać z nadzieją, że ktoś to przeżył.

- Wszyscy żyją?! - usłyszała po chwili krzyk jakiegoś mężczyzny. Miał miękki, lecz donośny głos.

- Żyję! - usłyszała krzyk dziewczyny z lekką chrypką, która zaniosła się kaszlem. Kilka sekund później jeszcze kilka osób potwierdziło, że nic im nie jest.

Scarlett usłyszała dźwięk tłuczonego szkła, zaraz potem z jednego miejsca zaczął się wyczołgiwać mężczyzna. I kilka innych osób z dwóch innych miejsc.

- Wszyscy cali? Nikt nie jest ranny? - spytała kobieta o krótkich czarnych włosach.

- Kilka zadrapań, stłuczeń, siniaków.... - blondynka nie dosłyszała. Rozmawiali przez kilka minut i nagle wszyscy odwrócili się w jej stronę. Chciała odwrócić się na pięcie i zwiać, ale stopy jakby stopiły się z podłożem.

Jedna z kobiet podbiegła w jej kierunku, a reszta szła powoli jej śladem. Scarlett się nie ruszała. Czuła od nich dziwne wibracje, które wywoływały u niej spokój i poczucie, że nic jej nie grozi z ich strony. W końcu stanęła przed nią blondynka z wycieniowanymi włosami na pazia.

- Cześć, jestem Daniele - uśmiechnęła się szeroko. - A ty?

- Scarlett - szepnęła dziewczyna.

- Jesteśmy z Londynu. Jak zgaduję jesteś Strażniczką z Nowego Yorku?

Czarnooka oniemiała. Z Londynu? Przecież... Podobno upadli, nie było kontaktu.

- Z Londynu? Nie było z wami kontaktu. Myśleliśmy, że...

- Tak. Bo nas pokonali. Jak widać nie udało nam się uciec w pełnym składzie. Nie było z wami kontaktu, próbowaliśmy się połączyć z Paryża przez kilka dni, chcieliśmy sprawdzić osobiście, czy nic wam nie jest - przerwał jej szorstko chłopak niewiele wyższy od niej, o czarnych włosach i jasnoszarych oczach. - Wszyscy u was cali? Nie było najazdów?

- Nie. Nie było. Reszta trenuje jakieś pięć kilometrów stąd - dziewczyna wskazała kierunek, z którego przybyła.

- Zaprowadzisz nas do nich? - zapytała kobieta o rudych włosach, spiętych w koński ogon. Scarlett podświadomie czuła, że to Opiekunka. Skinęła głową, odwróciła się na pięcie i powoli ruszyła w miejsce, z którego przybyła, a londyńczycy podążyli za nią.


środa, 13 sierpnia 2014

6

 Hejo.
Stwierdziłam, że dodam, bo jutro wyjeżdżam i tak najwcześniej we wtorek bym dała.
Macie sobie.
Dziękuję za komentarze pod poprzednią notką :)
Cieszę się, że są chociaż dwie,trzy osoby, które to czytają.
A, właśnie. Co sądzicie o nowym szablonie?
Życzę miłego weekendu i mam nadzieję, że się spodoba i jeszcze tu zajrzycie.

xoxo,
Atti.

---*---*---*---*---*---

Damien patrzył się tępo w sufit. Nie mógł zasnąć, a jego myśli wciąż krążyły wokół słów Opiekunów. Był pełen sprzeczności. Z jednej strony im wierzył, natomiast z drugiej... To wszystko nie miało sensu...  Jak to możliwe? Żeby ich świat nie był jedyny? Wierzył w kosmitów. Życie poza ich planetą. Ale żeby to? Inne wymiary, tajemnicze moce i w ogóle? Nie, to było dla niego zbyt wiele. Musiał się przespać z tymi wszystkimi informacjami. Ale problem był taki, iż ilekroć zamknął oczy, widział pierwsze spotkanie Nagi.

New Haven, 18 marca, 2 lata wcześniej, rok 2018

Było mu zimno. Ale nie mógł nigdzie wymacać kołdry, a powierzchnia na której leżał była twarda i chropowata. Dziwne i ostre przedmioty wbijały mu się w mięśnie. Z wahaniem otworzył oczy. A to co zobaczył, nieźle go zdziwiło. Leżał około dwa metry od krawędzi klifu. Wciągnął ze świstem powietrze i momentalnie się podniósł. Był cały w piachu. We włosach miał liście i małe gałązki, a spodnie dresowe podarte i trochę ubłocone. Rozejrzał się. Nieopodal stała kobieta i bacznie mu się przyglądała. Miała białe włosy i była dobrze zbudowana. Jej ciało zdobił dziwny... mundur? 

- Przepraszam... Kim pani jest? - spytał, powoli do niej podchodząc. Był strasznie zdenerwowany i zdezorientowany. Jak się tutaj znalazł? Co się działo minionej nocy? I kim, do cholery, była ta kobieta?

- Witaj. Nazywam się Naga. Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Nie zadręczaj się tym, co się stało. - rzekła spokojnym, beznamiętnym głosem, od którego Damiena przeszedł dreszcz po plecach. Jak ma się nie zadręczać tym co się stało? Obudził się na klifie! A wyraźnie pamiętał, że zasypiał w swoim własnym łóżku. Właśnie miał coś powiedzieć, gdy kobieta uniosła rękę w geście każącym mu milczeć. - Proszę, nie myśl o tym. W przyszłości odegrasz bardzo ważną rolę na tle wszechświatów. Wszystkiego dowiesz się wkrótce. Potrzebuję tylko twojej obietnicy, że gdy za dwa lata i trzy miesiące, wrócę tutaj, ty wysłuchasz mnie i moich przyjaciół i nie będziesz podważał naszych słów.

- Ale...

- Proszę. To ważne. Bardzo ważne. W przyszłości zrozumiesz - wyszeptała. Chłopak zagryzł w zamyśleniu wargę. Nie znał tej kobiety, a jednak czuł z nią jakiś dziwny związek. Czuł, że może jej ufać. Skinął głową.

- W porządku. Obiecuję.

- Dzielny chłopak - Naga posłała mu delikatny uśmiech i dotknęła jego ramię smukłymi palcami. - Do zobaczenia niebawem, Damienie.

Nowy York, 22 czerwca, obecnie, rok 2020.

Teraz było mu strasznie głupio, że tak łatwo na wszystko poszedł. Zaufał i powierzył swą przyszłość zupełnie obcej kobiecie. Totalnie niedorzeczne. Kto normalny by to zrobił? Pocieszał go fakt, że nie był jedyny. I że prócz niego jest tu chociaż jedna osoba, która wydaje się być w miarę normalna, a przynajmniej taka, której nie wstyd pokazywać własne oblicze.

Chłopak postanowił wstać i zwiedzić kwaterę, bazę... czy czym to było. W końcu miał tu spędzić jeszcze trochę czasu. Chyba, że by odszedł, ale wykluczał taką możliwość. Któryś z Opiekunów wspominał, że to się będzie ciągnąć, za tym kto odejdzie. Damien podejrzewał, że będzie się to przejawiać w dość niemiły sposób.

Wyszedł na korytarz i ruszył przed siebie spokojnym krokiem. Wyszedł zza zakrętu i zobaczył Scarlett, która z kimś rozmawiała, ale jej rozmówcy nie było widać. Mówiła jakby do powietrza. Czarnowłosy uniósł brwi niemal do linii włosów. Po chwili blondynka zawróciła i zniknęła prawdopodobnie w swoim pokoju. Przeszło mu przez myśl, że może ma schizofrenię, ale wykluczył to. Wtedy widziałby w jej zachowaniu coś dziwnego, znacznie częściej. Wzruszył ramionami i szedł dalej, rozmyślając o tym, co zrobi niebawem. Zostanie? Czy odejdzie? Nie miał pojęcia.

*~*~*~*

Natasha była wściekła. To co oni mówili, to jakieś brednie. Żałosne brednie. W życiu nie słyszała takich bzdur.Zastanawiała się, czy ktoś poza nią nie wierzy tym całym Opiekunom. Oczywiste było, że ta mała, rozwydrzona Steele spijała każde słówko z ich ust i jedynie pozowała na taką, co to w nic nie wierzy. To było niemal namacalne. Co do reszty nie miała pewności, nie znała ich tak dobrze, jak tej blondyny. Westchnęła ze złością i wyszła z pokoju. Chciała zwiedzić to miejsce, wbrew sobie była ciekawa, co i jak tutaj funkcjonuje. I dlaczego wszystkie światła są przyciemnione tylko ze względu na tamtą dziewuchę. Co ona jedyna tutaj? Natasha pokręciła głową, zacisnęła pięści i przemierzyła korytarz, w którego odnogach znajdowały się pokoje Strażników. Dziewczyna zaśmiała się cicho pod nosem. To było takie niedorzeczne.

Zatrzymała się przed dębowymi drzwiami. Trochę to ją zastanawiało, prawie wszystkie meble były tutaj zrobione z dębu. Co to za dziwny fetysz? - zapytała siebie w myślach i pchnęła jedno skrzydło i znalazła się na innym, nieco bardziej rozjaśnionym korytarzu. Dla odmiany ścian nie pokrywały cegły, tylko jasnoniebieska farba. Dziewczyna odgarnęła kasztanowe włosy z twarzy i ruszyła dalej. Nie bała się, że ktoś ją przyłapie. Bo i na czym? Tylko się rozgląda. Nie mogą jej tego zabronić.

*~*~*~*

Scarlett siedziała na swoim łóżku i próbowała wyczytać sens z tego dziwnego wiersza, który podyktowała jej tamta dziewczynka. Blondwłosa zastanawiała się, jak to możliwe, że ona zniknęła, poza tym wątpiła by trzymano tutaj takie maleństwa, jak tamto dziecko. Dziewczyna westchnęła i pokręciła głową. Usiadła przy biurku i wzięła jedną z białych kartek A4 oraz miękki ołówek i zaczęła szkicować.

Po około godzinie usłyszała pukanie do drzwi. Zmarszczyła brwi i odpowiedziała, że można wejść, ale nie oderwała wzroku od swojej pracy, którą już, już, kończyła.

- Witaj, Scarlett - poznała głos Draakona.

- Cześć - mruknęła, nie odrywając rysika od kartki papieru. Po chwili poczuła, jak mężczyzna się nad nią pochyla i usłyszała, że głośno wciąga powietrze.

- Kim jest ta dziewczynka? - spytał cicho, dziewczyna słyszała w jego głosie niepokój. Odpowiedziała dopiero po kilku minutach, gdy mogła uznać, że jej rysunek jest skończony.

- Nie wiem, widziałam ją wczoraj - zmarszczyła brwi. Z tonu głosu Opiekuna wnioskowała, że on wiedział, kim jest postać naszkicowana na kartce papieru. - Ale ty wiesz, prawda?

- Owszem. To zmarła córka jednego z naszych kucharzy. Został tu przeniesiony z Sydney, po tym jak zginęła. Nie chcieliśmy, by załamywał się za każdym razem, gdy chodził korytarzami podziemi w Australii.

- Więc to nie jest jedyne takie miejsce? - zapytała.

- Oczywiście, że nie. Tak jak wy nie jesteście jedynymi Strażnikami. Jesteśmy także w Meksyku, Londynie, Poznaniu, Tokio, Sydney oraz Egipcie. - rzekł. - Jak to możliwe, że ją zobaczyłaś?

- Ee.. Nie mam pojęcia. Po prostu. Stała w rogu mojego pokoju.

- Rozumiem. Możliwe, że masz zdolność widzenia duchów, czy coś w tym rodzaju. Pomyślę o tym. - westchnął. - Przyniosłem twoją torbę, którą zostawiłaś w samochodzie. I mam propozycję.

- Jaką? - blondynka uniosła jedną brew i z zaskoczeniem spojrzała na białowłosego.

- Chciałabyś może poćwiczyć? Nie ma tu możliwości do biegania, a wiem, że to lubisz... Więc pomyślałem, że pokażę ci naszą salę treningową oraz siłownię i jeśli zechcesz, porobisz tam coś... Na co będziesz miała ochotę. Kiedy tylko zechcesz.

Dziewczyna przez chwilę patrzyła tylko na mężczyznę, walczyła ze sobą, lecz w końcu skinęła głową i dała się poprowadzić korytarzami. Starała się zapamiętać drogę, gdyż mogła się przydać w każdej chwili. Po dwóch minutach Draakon otworzył jej ciężkie dębowe drzwi, przez które weszła na korytarz, którego ściany pokrywała jasnoniebieska farba, a światło było nieco ostrzejsze, niż kilka kroków wcześniej. Scarlett musiała przyzwyczaić wzrok do jasności pomieszczenia, nie potrwało to jednak dłużej, niż kilka sekund. Ponownie ruszyła za swoim Opiekunem, który znów otworzył przed nią drzwi, tym razem były one wykonane chyba z białego jarzębiu, jednak blondynka nie była tego do końca pewna. Teraz stała na podłodze ze zwykłego białego linoleum. Dwa metry od miejsca, w którym stali, salę zaczęły pokrywać maty. Czarnooka ze zdziwieniem zauważyła Natashę, która stała kawałek dalej i oglądała wszystko z uwagą.

- Natasha - odezwał się niebieskooki Opiekun. - Co ty tu robisz?

Piwnooka wzdrygnęła się na dźwięk jego głosu i odwróciła się w ich stronę zaskoczona. Widocznie nie zdawała sobie sprawy, że tu byli.

- Och, ja tylko się rozglądałam - gdy wzruszyła ramionami jej kasztanowe włosy wydawały się falować na przy każdym jej ruchu.

Draakon poruszył ramionami,wydawał się spięty, ale Natasha chyba tego nie zauważyła. Posłał jej delikatny uśmiech i wskazał Scarlett drzwi do siłowni, po czym powiedział, że musi coś załatwić, lecz najpierw kazał się blondynce rozejrzeć. Przez chwilę dziewczyna nie wierzyła, iż zostawił ją sam na sam z tą poczwarą, musiał wiedzieć, że nie przepadają za sobą, lecz nie pobiegła za nim na skargę, tylko przeszyła pomieszczenie spokojnym spojrzeniem, zupełnie ignorując rówieśniczkę.

- Scarlett - odezwała się ostro. - Chciałabym zaproponować ci rozejm.

Dziewczyna prychnęła.

- Kpisz sobie? Nie wierzę w te twoje rozejmy - warknęła i rzuciła jej obojętne spojrzenie, po czym znów omiotła wzrokiem salę treningową.

Na samym środku pomieszczenia, które było naprawdę sporych rozmiarów, stał ring, a wokół niego w różnych odstępach, wisiały worki bokserskie. Był też oddzielny kwadrat zrobiony z kilku czerwonych, cienkich, materacy. Pod jedną ścianą stały drabinki, a naprzeciw niej kilka plastikowych ławek. Oprócz drzwi prowadzących do siłowni, były inne. Scarlett skierowała się do nich, ciekawa, co tam zastanie. Nie zawiodła się. Był to sporych wymiarów składzik z różnymi sprzętami, takimi jak różnorakie kije, czy rękawice. Hmm... Strażniczka wycofała się z pokoju i wróciła do sali z ringiem. Wolnym krokiem ruszyła w stronę siłowni. Była ona świetne wyposażona. Najbardziej jej uwagę przykuła szeroka bieżnia. Nie był to las, czy choćby miasto, ale zawsze coś. Przynajmniej nie straci kondycji siedząc pod ziemią.

Gdy wróciła na salę Natashy już nie było, uznała to za dobry znak i udała się do pokoju po spodnie dresowe, buty, w których zawsze biegała, stanik sportowy i o dwa rozmiary za duży t-shirt. Przebrała się i poszła na siłownię, wypróbować bieżnię.

Po około godzinie biegania dziewczyna prawie nie czuła zmęczenia. Taka bieżna była niczym w porównaniu z lasem, gdzie co chwila musiała uważać na korzenie, kamyki, czy wybrzuszenia terenu, a nawet obalone drzewa. To był wysiłek fizyczny, bieg po prostym był dla niej niczym. A ustawiła sporą prędkość, taką o której osiągnięcie się nie spodziewała, a jednak, nic jej to nie dało. Westchnęła zrezygnowana i naciągnęła mocniej gumkę na kucyk. Otarła wierzchem dłoni kilka kropelek potu, który zebrał się na jej czole i weszła do sali treningowej, w której zastała Damiena i Sama, którzy niewątpliwie świetnie się bawili, wydurniając się, a może walcząc na poważnie?, na czerwonym kwadracie.

- Hej, Scarlett - przywitał się Sam, który zauważył ją dopiero po kilku minutach, gdy sięgnął po butelkę wody. - Nie wiedzieliśmy, że tu jesteś.

- Biegałam - wskazała drzwi do siłowni.

- A co tam jest? - spytał Damien zdziwiony. Chyba nie zdążył jeszcze zwiedzić wszystkich pomieszczeń, przylegających do tego, musiał zbyt dobrze bawić się z blondynem.

- Siłownia - odpowiedziała czarnooka obojętnie.

- Super! - ucieszył się Sam. - Będę musiał się tam wybrać. Chyba nie jest tu tak źle, jak myślałem, można by  się przyzwyczaić.

*~*~*~*

Draakon spokojnie patrzył w orzechowe oczy Karasa. Ten drugi był ewidentnie przerażony wymykającą się sytuacją w Londynie.

- Myślisz, że dacie radę? - spytał spokojnie Rong, Draakon spojrzał na niego chłodno. Nie powinien się wtrącać.

- Tak. Mamy taką nadzieję, na razie wsparcie jest niepotrzebne - skinęła głową Guerra, Opiekunka Strażnika, który póki co najlepiej ze wszystkich na świecie rozwinął swoje umiejętności zarówno magiczne, jak i w walce wręcz.

- Jesteś pewna, Guerra? Wiesz, że w każdej chwili możecie na nas liczyć - powiedział Draakon. Miał szczerą nadzieję, że ich pomoc jednak okaże się zbyteczna i Londyn rozwiąże swoje problemy i szybko i skutecznie.

- Dziękuję, Smoku, ale to nie jest konieczne. Naprawdę. Jeśli jednak się okaże, iż nie damy rady, poinformujemy was. Masz moje słowo - kobieta uśmiechnęła się i przerwała połączenie.

- Martwisz się - zauważyła Naga, gdy wszyscy opuścili pomieszczenie. Draakon przeszył ją przenikliwym spojrzeniem tak jasnoniebieskich oczu, że wydawały się być kostkami lodu zanurzonymi w wodzie.

- A ty nie? Londyn jest poważnie zagrożony. Są tam najlepsi Strażnicy, jakich udało nam się zebrać od trzech pokoleń - mruknął. Jego oczy zaszły mgłą, a wzrok stał się pusty.

- Nie przejmuj się, wyjdą z tego. Nie może być, aż tak źle...

- Naga... - pokręcił przecząco głową, dając jej znak, by opuściła Salę i wyszła. Tak też postąpiła, zostawiając Opiekuna Scarlett samego, bijącego się z myślami.

Smok udał się do swojego pokoju i położył na mahoniowym łóżku. Uwielbiał je. Materac był twardy, ale jakże wygodny. Mężczyzna zamknął oczy i położył na nich umięśnione przedramię. Odetchnął głęboko. Jeśli Najeźdźcy przezwyciężą Opiekunów, Strażników i Pomoc z Londynu, to będzie katastrofa. Wtedy prawdopodobnie wszyscy przegrają. Zwłaszcza, że w Nowym Yorku, jeszcze nikt nie potrafił nawet przywołać swoich zdolności, nie wspominając o panowaniu nad nimi. W Sydney sytuacja też nie wyglądała za ciekawie. W Tokio, jakoś sobie radzili, ale w Egipcie moce Strażników były jak nieokiełznane psy. W Meksyku powoli dawali radę, udawało im się panować nad zdolnościami coraz lepiej. Poznań radził sobie dużo lepiej, niż Meksyk, ale gorzej niż w Londyn. Draakon czuł w ustach ohydny smak porażki.

Białowłosy spojrzał na zegarek i jęknął. Dochodziła ósma wieczorem, czas na kolację. Wstał i postanowił osobiście poinformować o tym Strażników. Przeczesał włosy obiema dłońmi i potarł oczy, po czym opuścił pokój i udał się najpierw do siłowni, spodziewał zastać się tam chociaż jedną osobę i tak się stało. Damien i Sam właśnie się rozciągali po wysiłku, który odznaczał się potem na ich czołach i koszulkach. Poinformował ich o nadchodzącym posiłku i wyszedł do sali treningowej, lecz nikogo tam nie spotkał, przeszedł się po pokojach, w których siedziały dziewczyny i zajmowały się swoimi sprawami.

*~*~*~*

Po około trzydziestu minutach wszyscy się zebrali w jadalni, wokół stołu. Nikt się nie odzywał, każdy unikał każdego wzroku, a atmosfera była napięta. Draakon zastanawiał się dlaczego, chyba tego nie rozumiał, ale nic nie powiedział. Po kilku minutach nie zręcznej ciszy podano kolację. Scarlett dostała jakąś sałatkę, a wszyscy inny po kiełbasie i kilku kromkach chleba.

- Dobre - mruknął z uznaniem Sam. Wszyscy na niego spojrzeli, zaskoczeni dźwiękiem czyjegoś głosu, po kwadransie milczenia. 

Nagle zapiszczały zegarki, które nosili na nadgarstkach Opiekunowie. Strażnicy spojrzeli na nich pytająco, ale nikt nie odpowiedział. Białowłosy mężczyzna zerwał się na równe nogi i wypadł z pomieszczenia, jak oparzony. Strażnicy i reszta Opiekunów ruszyli za nim. Nastolatkowie nie mieli pojęcia, co się dzieje. Wpadli chwilę po Smoku do pomieszczenia nazwanego Salą Narad. Stał tyłem do nich, wsparty ramionami o jakąś konsolę, miał zwieszoną głowę.

- Co się stało? - spytała pobladła Scarlett.

- Londyn... - wyszeptał jej Opiekun.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Cześć i czołem.

Witam moich kochanych czytelników, wybaczcie, iż zakłócam Wam poranek, lecz mam jedną małą prośbę.
Chodzi o oprawę graficzną mego bloga, jest zwyczajna, a mi nie chce się bawić w te szablony bloggera, gdyż one są tak, czy tak nudne ;-; 
Tak więc, chciałabym zapytać, czy ktoś z Was zna jakiegoś szabloniarza na blogspota, tudzież sam takowym osobnikiem jest?
Byłoby mi bardzo miło, gdybyście w linka podali mi jakieś szabloniarnie, czy cuś...
Ale nie zaczarowane szablony, gdyż ich to ja nie kminię ;-; 
Albo może ktoś z Was jest takim człowiekiem, który zajmuje się grafiką i html? 
Proszę o komentarze lub piszcie na skype (atti.ski) na e-mail nie, gdyż nie wchodzę na niego XD
lub podajcie GG w komentarzu, to się odezwę, nie wiem....
Chcę jakiś ciekawy, ładny szablon ;-; 
Nie od razu, ale chciałabym, żeby ten blog był ładny z wyglądu i w ogóle ;-;
Heee...
Dzięki serdeczne za uwagę :)

Do następnego,
Atti

5

Witam w ten jakże piękny, słoneczny poranek.
Ptaszki śpiewają... Wszystko byłoby cacy, gdyby padał deszcz...
Tak, kocham deszcz *o*
 Ogólnie wiem, że krótko. Wybaczcie, obiecuję poprawę. Serio.
Rozdział miałam opublikować jakoś w środę najwcześniej, lecz stwierdziłam, że dodam teraz...
Co mi tam.
Chciałabym Was zaprosić do odwiedzenia zakładki reklamy.
Są tam linki do fp na facebooku, które zgodziły się udostępnić mojego bloga. Naprawdę są godne uwagi ;)
Przynajmniej większa część z nich.
No i co jeszcze?
Ah, podobała mi się ostatnia aktywność na blogu ^^ Dała mi sporo motywacji, lecz mimo wyświetleń jest mało komentarzy, a to one są dla mnie chyba najważniejsze :c Niniejszym chciałabym poinformować, iż komentować mogą również osoby bez konta google...
No, nie przedłużam, czytajcie sobie.

xoxo,
Atti

---*---*---*---*---*---

Damien siedział przed tym dziwnym panelem, żywcem wyjętym z filmów science-fiction.Bawił się w urządzanie pokoju. Na początku myślał, że to jakieś jaja, ale to rzeczywiście działało. Mógł sprowadzić tu wszystko, co tylko zechciał, a to jedynie za pomocą tego... tego czegoś. Już zmienił kolor ścian i wybrał łóżko, teraz robił meble, które by pasowały do tego wystroju. Tego dnia nie miał czasu zastanawiać się nad przyjazdem tutaj, tymi wszystkimi magicznymi rzeczami. Nie myślał o niczym, tylko jak udekorować pokój. Teraz, gdy już kończył, zmarszczył brwi, ale i się uśmiechnął. Podobało mu się tutaj, a skoro miał spędzić w tym miejscu jakiś czas, wygoda była dosyć ważna.

Leżał na łóżku, gdy to urządzenie zapikało, podszedł zdziwiony i włączył je, przed nim pojawił się panel i wiadomość, że ktoś chce się z nim skomunikować. Uniósł brwi i wcisnął zielony przycisk. 

- Naga - mruknął.

- Damienie, mam prośbę, przejdź po wszystkich pokojach i poinformuj ich, że za trzydzieści minut będzie lunch. 

- W porządku. - wzruszył ramionami i nagle Naga zniknęła z ekranu. Rany... Chłopak westchnął i opuścił swój pokój. Poszedł do każdego po kolei, tylko u Scarlett nikt nie odpowiadał. Postanowił wejść. 

Blondynka zwrócona tyłem do drzwi, siedziała przy swoim panelu i wprawnie poruszała po nim ręką. Po chwili chłopak zorientował się, że ona rysuje. Na ścianie przed nią pojawił się wielki czarny kruk z rozłożonymi skrzydłami. Był niesamowicie precyzyjnie narysowany. Każde piórko było dopracowane o najdrobniejszy szczegół. Damien zobaczył, że wokół tego wielkiego okazu nieruchomo latają mniejsze ptaki, również dopracowane z niezwykłą precyzją. 

- Masz zamiar skradać się za moimi plecami, czy może powiesz, co masz do powiedzenia i sobie pójdziesz? - spytała chłodno Scarlett, słyszała go? Mimo słuchawek w uszach? 

- Obiad jest za niecałe trzydzieści minut - powiedział, trochę się jąkając. 

- Tak wiem, Draakon mi mówił, ale nikt nie uwzględnił mojego wegetarianizmu, robiąc go, więc nie muszę się na nim zjawiać, coś jeszcze? - słychać było, że chciałaby, aby opuścił jej... teren. 

- Ślicznie rysujesz - wyszeptał. Podniosła głowę znad panelu i chyba się skrzywiła. - Masz talent - dodał

- Daleko mi do talentu. Możesz już wyjść? 

- Do zobaczenia - mruknął i opuścił tamten pokój.

*~*~*~*

Sophia siedziała przy stole już od pięciu minut, prócz niej była tylko Pukis, która ewidentnie czuła fascynację swoimi paznokciami. Szatynce wydało się to strasznie płytkie, ale nie skomentowała. Po chwili do pomieszczenia weszła Scarlett i Sam. A kilka minut później byli wszyscy.

- Podobno miało cię nie być? - zwrócił się Damien do blondynki. Ona nie odpowiedziała. Patrzyła przed siebie obojętnym wzrokiem. Sophia nie mogła się nadziwić, jak udaje się jej zawsze utrzymywać takie opanowanie.

- Zapewne macie wiele pytań - zaczęła Zen.

- Owszem - odparła chłodno Scarlett, szatynce przeszły po plecach ciarki, gdy usłyszała jej głos.

- Z chęcią na nie wszystkie odpowiemy. Teraz i po obiedzie, mamy dziesięć minut, nim podadzą dania.

- Co to za miejsce? - po dłuższej chwili odezwała się dziewczyna podziwiana przez Sophię od ponad roku.

- To nasza baza, dom. Jak kto woli. Wszystko w jednym. Tutaj mieszkamy, trenujemy, rozwijamy umiejętności. Jesteście tutaj bezpieczni. - odpowiedział automatycznie Rong.

- Zagraża nam niebezpieczeństwo? - tym razem pytanie zadał Sam.

- Owszem. I to duże.

- Z czyjej strony?

- Wielu osób. Nie zdajecie sobie sprawy, jak wielu ludzi i nie tylko was ściga. Ale to przyjdzie z czasem. - Pukis uśmiechnęła się ciepło do grupki.

- Dlaczego akurat my? - podjęła Natasha.

- Być może przez wzgląd na wasze poprzednie wcielenia lub wrodzone zdolności przekazywane genetycznie. Różnie bywa... Nie ma jednoznacznej odpowiedzi.

- Do czego jesteśmy wam potrzebni? - zapytała twardo Scarlett i w tym właśnie momencie przyniesiono talerze. Sophia zauważyła, że czarnookiej nie podano nic poza szklanką wody.

 *~*~*~*

Scarlett wyciągnęła nogi pod stołem, cierpliwie czekając, aż wszyscy skończą jeść.Ona nawet nie była głodna, więc nie przeszkadzało jej to. Gdy skończyli poczuła przytłaczające zmęczenie. Dopadło ją tak nagle, że nawet nie wiedziała kiedy.

- Skoro się już najedliście, odpowiecie na moje wcześniejsze pytanie? - zmrużyła oczy, nie kryjąc pałającej w nich nienawiści.

- W tej chwili nie możemy odpowiedzieć wam na to pytanie. Najpierw musimy wam powiedzieć trochę o naszym świecie... I światach do niego równoległych, przyległych - powiedziała spokojnie Zen.

- Co to znaczy? - zapytała Sophia mrugając powiekami.

- Świat, w którym my żyjemy, nie jest jedynym. Oprócz naszej Ziemi, jest inna, która znajduje się... jakby... Odpowiada naszym decyzjom, których nie podjęliśmy... Odpowiada drugiej opcji. Rozumiecie?

Zapadło milczenie, wszyscy musieli to przetrawić, więc Opiekunowie zaczekali kilka minut z dalszymi wyjaśnieniami.

- Oczywiście oprócz Świata Niepodjętych Decyzji, jak go nazwaliśmy, jest wiele innych - dodał Draakon.

- Coś jak Meridian? W.I.T.C.H i te sprawy? - zakpiła Natasha, ale Opiekunowie byli bardzo poważni.

- Mniej więcej o to chodzi. A wy jesteście... Strażnikami... Nie, nie macie zaszywać dziur we wszechświecie... Macie bronić Naszą Ziemię przed przybyszami z innych światów. Wielu z nich chce tu nabroić. Będziecie przechodzić do innych Wymiarów, by obadać sytuację.

- A jeśli się nie zgodzimy? - warknęła wrogo Scarlett.

- Wzięlibyśmy to pod uwagę, gdybyście mieli wyjście - uśmiechnęła się wrogo Pukis.

- Co zamierzacie nas tu więzić? - wybuchł Sam, wstał tak nagle, że krzesło na którym siedział, przewróciło się z hukiem. Dłońmi uderzył o blat stołu, który pod siłą uderzenia, zachwiał się. Wszyscy patrzyli na niego oniemiali.

- Nie, oczywiście że nie. Możecie opuścić to miejsce w każdej chwili. Ale to za wami pójdzie. - powiedział Draakon.

*~*~*~*

Sophia już w swoim pokoju zastanawiała się, czy tylko jej zależy na zostaniu tutaj. Wszyscy wydawali się tacy chętni, by opuścić to miejsce...No, ale z drugiej stroni, oni mieli wszystko, prawda? Idealne rodziny, domy. Jedynie nikt nie miał lepszych ocen, niż Sophia. To ona zawsze osiągała największe wyniki w szkole. I była z tego dumna, choć teraz, wszystko czego nauczyła się w szkole, wydawało się takie odległe i nic nie warte. Westchnęła i położyła się na łóżku.

Zaczęła rozmyślać o tym, czego dowiedziała się w jadalni. Wydawało się to trochę absurdalne, lecz dla niej było czymś fascynującym. Zawsze chciała należeć do części świata skąpanej w magii i absurdzie. Nawet jeśli ludzie mieliby z niej z tego powodu kpić. Już przywykła. W końcu całe życie ją wyśmiewano.

Szatynka pokręciła głową i przewróciła się na drugi bok, zamknęła oczy i po chwili już spała.

*~*~*~*

Scarlett leżała na mahoniowym łóżku i gapiła się w sufit. Zaskakując samą siebie, wierzyła Opiekunom. Zawsze wiedziała, że jeden świat to tylko wymówka. Zastanawiała się teraz, czy sny nie są może przebłyskami z innych światów. W końcu było to możliwe. Lecz nie podobał jej się fakt, że ma się teraz bawić w bronienie ich Ziemi przed najeźdźcami z innej strony. Opiekunowie w ten sposób chcieli ich wykorzystać. Poza tym, jak sami powiedzieli, ona nic nie potrafiła. Więc po co ją trzymali pod powierzchnią ziemi? To wszystko było pełne sprzeczności.

Nagle blondynka usłyszała jakiś szmer. Podniosła się gwałtownie i oniemiała. W rogu pomieszczenia stała drobna dziewczynka z krótkimi ciemnymi włosami. Ale była dziwna... Wyglądała na bezcielesną.

- Cześć - szepnęła czarnooka. - Kim jesteś?

Dziecko spojrzało na nią jakby zaskoczone, a potem uśmiechnęło się szeroko i uciekło. Co dziwne, przebiegło przez drzwi, nie otwierając ich. Scarlett zaczęła za nim biec. Dziewczynka stała na skrzyżowaniu korytarzy.

- Co tu robisz? - zapytała ostrożnie.

- Ty mnie widzisz. Ty naprawdę mnie widzisz - czarnowłosa była ewidentnie zaskoczona.

- Oczywiście, że tak - Scar posłała jej delikatny, ostrożny uśmiech.

- Powiem ci coś. Kiedyś się przyda - uśmiechnęło się dziecko i wróciło do pokoju Scarlett. - Weź jakąś kartkę i długopis.

Blondwłosa szybko się rozejrzała. Na biurku miała zeszyt i pióro. Chwyciła je i spojrzała z wyczekiwaniem na... zjawę.

- W pewnym miejscu
 W pewnym czasie
 Po zejściu
 Szarej masie
 Nie na górze, a na dole
 Zrozumiecie czym są stosy obalone.
 Cztery w dół
 A raz w górę
 Bo jej czubek przednie chmurę .
 Do - dziewczyna nie zrozumiała - w drodze
 Dojdziecie na jednej nodze
 Musicie zatrzymać się gdy
 Będziecie mieć wersalskie sny
 Później już tylko do domu, do drzewa
 No i agatu wam trzeba.
 - wyrecytowała dziewczynka. I rozpłynęła się w powietrzu.

Scarlett zapisała wszystko, a teraz patrzyła jak oniemiała w miejsce, w którym, mogłaby przysiąc, jeszcze kilka sekund wcześniej stała siedmio, czy ośmioletnia dziewczynka. 

---*---*---*---*---*---

PS. Własne interpretacje wiersza mile widziane w komentarzach. 
Jestem ciekawa, jak Wy go rozumiecie.
Do następnego razu :*

piątek, 1 sierpnia 2014

4

 Rozdział dedykuję mojej siostrzyczce Venezii. 
Liczę na Wasze komentarze i dziękuję za poprzednie :*
Wiem, krótko, przepraszam XD Następne są dłuższe, słowo ;-;
Następny rozdział pojawi się za około tydzień :*

Pozdrawiam,
Atti.

---*---*---*---*---*---

Scarlett z rozbawieniem przyglądała się tej scence. Czwórka nastolatków, którzy kilka godzin temu ukończyli szkołę, kłócą się o to czy coś takiego jak magia, istnieje. Każdy kto by to widział, przyznałby, że ten obrazek jest śmieszny. Oto stoi przed nimi pięcioro ludzi, którym świecą oczy. Zresztą wszyscy, którzy choć trochę szerzej otworzyliby umysł, dostrzegliby, że to prawda. Ale najwyraźniej rówieśnicy palącej właśnie czwartego papierosa wciągu ostatniego kwadransa, byli na to zbyt zaciemnieni.

Blondynka wstała, i ruszyła w stronę dyskutującej grupki, dopalając papierosa. Stanęła z boku, przyglądając się im z przechyloną głową. Przez pierwsze dwie minuty nikt jej nie zauważył, wszyscy byli zbyt przejęci żywą rozmową na temat jednorożców. 

- Scarlett - zauważył Draakon.

- Wow. Serio? Sam mnie tu przywlokłeś, a teraz się dziwisz na mój widok? Miłe - mruknęła z rozdrażnieniem czarnooka, patrząc w bok, na osoby, z którymi przez trzy lata uczęszczała do szkoły.

- Po prostu przed chwilą siedziałaś pod drzewem. Chciałabyś się przyłączyć do naszej rozmowy? - spytał grzecznie, choć było to trochę dziwne, zważywszy na panujące wokół napięcie i okoliczności.

- Och, nie marzę o niczym innym. - prychnęła. - Wy - wskazała na niby znajomych. - otwórzcie oczy. Ich gały się świecą. A soczewek nie mają - przewróciła oczami. - A wy - spojrzała spode łba na ludzi o odblaskowych oczach - mówcie czego od nas chcecie i dajcie nam święty spokój. A przynajmniej mi.

- Gdyby to było takie łatwo - powiedziała jadowicie Zen, jak zdążyła wyłapać z rozmowy Scarlett. - Myślisz paniusiu, że jak tatuś cię nie kocha, to jesteś królową? - zwróciła się do blondynki. - Dorośnij. To nie czas na twoje widzimisię. To co tu robimy, to poważna sprawa i nigdzie nie pójdziesz póki nie uznamy, że nie jesteś nam potrzebna - syczała białooka, a Scarlett patrzyła na nią z niewzruszonym wyrazem twarzy, założyła ręce na piersi.

- Spokój! - jęknął Draakon. - Spokój. Wszyscy są zmęczeni, chodźmy stąd. Odpocznijmy, pogadamy przy obiedzie.

- Dokąd nas zabieracie? - Damien zmierzył zimnym spojrzeniem Nagę, która nawet nie raczyła na niego zerknąć.

- Do Nowego Jorku - powiedział Draakon, patrząc na wszystkim z wahaniem. Był chyba jedynym osobnikiem ich... Rasy?, który nie sprawiał wrażenia, że chce im wydrapać oczy.

*~*~*~*

Damien był nieco zaskoczony tym, że dwa kilometry od jeziora czekają na nich terenówki, którymi mają wybrać się do miasta, które nie śpi. Spodziewał się czegoś... Innego. Zwłaszcza po tej gadce o magii i w ogóle... Ale, jakby się przyjrzeć, to było całkiem możliwe. Bo jakim cudem pięć osób z jednego miasteczka zaczyna lunatykować tej samej nocy o tej samej godzinie? Średnio możliwe, by był to przypadek.

 Każdy jechał innym samochodem. Każdy ze swoim Opiekunem. Jak się nazwali Naga, Draakon, Zen, Pukis oraz Rong.

Damien wyglądał przez okno, zastanawiał się, czy to wszystko jest w ogóle możliwe, czy to przypadkiem nie jest sen, ale po chwili dotarło do niego, że to wszystko dzieje się naprawdę. I zrozumiał, że nie ma już odwrotu. Rzucił Nadze ukradkowe spojrzenie i zauważył, że jej oczy nie świecą już tak jasno, jak na początku. Hmm... Zaciekawiło go, dlaczego, ale nie miał odwagi zapytać.

Za zdziwieniem przekonał się, jak bardzo jest zmęczony, oparł skroń o chłodną szybę i przymknął powieki, które zaczęły mu ciążyć. Po chwili już spał. Lecz po czterech godzinach został wyrwany z tego stanu.

*~*~*~*

Sam wysiadł z auta nieśpiesznie, zatrzasną drzwi i z wyczekiwaniem wpatrywał się w Pukis. Wysoką, tak samo jak inni, dobrze zbudowaną kobietę o czarnych włosach spiętych na karku w ciasnego koka. W jej zielonych oczach malowała się powaga. Młody chłopak o rudo-blond włosach zastanawiał się, jak to możliwe, że wciągu kilku godzin jego życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt  stopni, wywinęło fikołka. Inni wydawali się mniej więcej tak samo bardzo skołowani, jak on. A przynajmniej ci, z których twarzy dało się cokolwiek wyczytać. Czyli tylko z Natashy. Szkolnej gwiazdy o piwnych oczach. Sam zawsze zastanawiał się, co ciągnęło do niej tych wszystkich chłopaków. Jasne, była ładna, miała długie kasztanowe włosy, które najczęściej spinała wysoko na głowie i bardzo kształtne ciało, lecz poza tym... Wydawała się zwykłym serialowym pustakiem. To właśnie go szokowało. Nie mógł się nadziwić, jak człowiek może być tak zapatrzony w siebie, jak ta dziewczyna. Przecież to niedorzeczne. Ale teraz mimo wszystko, patrzył na nią, w ogóle się tym nie krępując, i podziwiał jej ciało, w którym musiała czuć się niesamowicie swobodnie. Poruszała się pewnie i z gracją. To również go dziwiło. On czuł się pewny swojego ciała, oczywiście, ale nie tak bardzo jak ta dziewczyna. Z uniesioną brwią, odwrócił się w stronę swojej Opiekunki, Pukis, obdarzył ją rozbawionym uśmiechem i wskazał na budynek z czerwonej cegły, przed którym się zebrali.

- Co to za miejsce?

- Siedziba, dom, kto co woli - odpowiedziała rzeczowo.

- Jest... Mała - mruknął.

- Och, to tylko pozory - kobieta uśmiechnęła się i spojrzała na swoich towarzyszy. Dopiero teraz Sam zauważył, że ich oczy już się nie świecą, jedynie lekko błyszczą. Spojrzał na niebo, dochodziła szósta rano i było całkiem jasno. Czyżby to wszystko zależało od światła? - zastanawiał się, podążając za resztą grupy, w stronę budynku, który wydawał się starą remizą strażacką.

Jednak to miejsce w środku wyglądało, jak... W sumie ciężko to czemuś przypisać. Wszystkie ściany były z czerwonej cegły, a drzwi z czarnego dębu. Po bokach wisiały lampy, które dawały przytłumione światło, Sam czuł się, jakby prowadzono go na śmierć, co nawet jemu wydawało się niedorzeczne. Zauważył, że jest wysunięty na przód, w stosunku do osób, z którymi jeszcze niedawno uczęszczał do szkoły. Teraz mają razem.... Właśnie, co oni mają do jasnej anielki robić? Chłopak nagle zmarszczył brwi zirytowany brakiem szczegółowych informacji. Zawsze lubił wiedzieć wszystko, a teraz nie miał pojęcia o niczym. To frustrujące.

W związku z napływem uczuć, Sam zaczął się zastanawiać, czy jego rówieśnicy, czują to samo? A może oni wiedzą, o co tu chodzi, tylko jemu tego nie powiedziano? Wbił ręce w kieszenie jeansów i spuścił głowę, kilka niesfornych kosmyków opadło na jego lekko spocone czoło. Mimo wczesnego ranka był straszny upał, który ledwo dawał oddychać.

*~*~*~*

Scarlett zamykała ten dziwny pochód. Nie wiedziała tak naprawdę, dokąd idą, dopóki nie weszli do przestronnego pomieszczenia, które skojarzyło się jej z garażem wozów strażackich, zmarszczyła brwi, by po chwili je rozluźnić i przywołać na twarz maskę chłodu i opanowania. Nie mogła w chwili obecnej pozwolić sobie na pokazanie emocji. Wszyscy ustawili się przed dwoma oszklonymi drzwiami, chwilę zajęło blondwłosej zrozumienie, że czekają na windę. To się jej wydało zbyt przyziemne po tym wszystkim. Jednakże po dwóch minutach wchodzili do windy. Podzielili się na dwie grupki. Ona i Draakon oraz Sam i Pukis, o ile pamięć Scarlett nie myliła, a w drugiej kopule Damien i Naga, Sophia i Zen oraz Natasha i Rong. Draak wcisnął jeden z przycisków, czarnooka nie zwróciła uwagi który i winda zaczęła się osuwać. Nic na to nie wskazywało, lecz jakaś część podświadomości mówiła, że tak właśnie jest.

- Jedziemy w dół, czy w górę? - spytała ze stoickim spokojem.

- W dół - odparł takim samym tonem jej Opiekun. - Konkretniej jakieś trzysta metrów pod poziomem metra. Co daje około trzysta pięćdziesiąt pod poziomem morza.

- Umiem liczyć - burknęła nastolatka.

Draakon nic nie odpowiedział, patrzył przed siebie, na stalowe drzwi. Scarlett westchnęła, czuła na sobie spojrzenie Pukis, przewróciła z lekką irytacją oczami, lecz nic nie powiedziała. Po chwili winda się stanęła, a drzwi się rozsunęły. Cała czwórka wyszła. Sam ze zdziwieniem zauważył, że reszty tutaj nie było. Spojrzał na Scarlett, ale po niej jak zwykle nie było nic widać, więc zwrócił się do Opiekunów.

- A gdzie pozostali?

- Prawdopodobnie w jadalni - Pukis uniosła brew i poprowadziła ich w stronę jednych z licznych drzwi. Wystrój panował tu taki sam, jak na górze. Jadalni? Naprawdę? Ciekawe, czy ktoś zdoła coś przełknąć, zważywszy na to wszystko. Chłopak pokręcił głową i ruszył za Opiekunką, za nim podążyli Scarlett i Draakon.

Przeszli przez długi korytarz, skąpo oświetlony, ale wystój ani trochę się nie zmieniał. Ściany wciąż pokrywała czerwona cegła. Scarlett zastanawiała się, kto to projektował. Bynajmniej nie przyciągało wzroku i nie zachęcało do dłuższego przebywania w tym miejscu. Dziewczyna wsunęła ręce w kieszenie bluzy w kolorze khaki, idealnie pasującej kolorystycznie do plecaka wojskowego typu kostka. Jej torba została w terenówce, chciała spytać o nią Draaka, ale zrezygnowała. Wątpiła, by pozwolił zostać jej bez ubrań.

Po przejściu przez kolejne drzwi wyszli na obszerny hol. Nie było w nim nic ciekawego, czy zwracającego uwagi, dlatego blondynka szła dalej, nawet się nie oglądając, za Samem.

Po pięciu minutach nieustannego chodzenia po coraz jaśniejszych korytarzach, gustowniej urządzonych holach, dotarli do szklanych drzwi, które otworzono kodem. Za tymi wrotami skrywała się kuchnia, przeszli przez nią i znaleźli się w ciekawie wystrojonym pomieszczeniu, na którego środku znajdował się stół, będący w stanie pomieścić około szesnastu osób. Był wykonany chyba z czarnego dębu, jak większość mebli, które dzisiaj zobaczyli w tym miejscu. Na krzesłach siedziała pozostała szóstka, milczeli. A może się modlili? Choć ta myśl wydawała się absurdalna, tak właśnie mogło być.

Pukis rozkazała im usiąść, więc tak zrobili. Scarlett przyjrzała się uważniej pomieszczeniu. Do kuchni prowadziły białe drzwi z okrągłą szybką na środku, ale prócz nich znajdowały się jeszcze jedne, tym razem zrobione bodajże z drewna kasztanowego, ze złotą klamką.

Ściany miały kolor brudnej czerwieni, do połowy wyłożone drewnem. Chyba znowu dąb, lecz tym razem czerwony, przynajmniej tak wydawało się czarnookiej. Na ścianach w pięciu miejscach wisiały lampy z regulowaną jasnością lampy. Światła były przytłumione, Scarlett zastanawiała się, czy to ze względu na nią, ale po chwili wybiła sobie z głowy ten absurdalny pomysł.

- Dlaczego wszędzie światła są tak przytłumione? - spytała nieśmiało Sophia, gdy przyniesiono talerze i śniadanie. Scarlett z zadowoleniem stwierdziła, że jest to sałatka owocowa.

- Głównie ze względu na Scarlett i jej wrażliwe na światło oczy - odpowiedziała Zen, a blondynka zaczęła się krztusić kawałkiem jabłka, który utknął jej w przełyku. Po szybkiej interwencji Sama, który siedział najbliżej, Scarlett spojrzała pytająco na każdego Opiekuna po kolei. Dlaczego dostosowywali siebie i zmuszali do tego innych, byle jej nie bolała głowa?

Gdy każdy zjadł, Rong ogłosił czas na drzemkę, po nieprzespanej nocy i każdy z Opiekunów osobno zaprowadził wybranków do ich pokoi.