środa, 27 sierpnia 2014

8

 Dodaję dzisiaj, choć miałam dodać dopiero jutro, najwcześniej, z dniem zakończenia ankiety.
Najwięcej głosów póki co jest za "inne" i wątpię, by się to zmieniło, dlatego z pomocą przyjaciół wybrałam inne imię, które nadam nowej postaci ;) 
Dziękuję za wszystkie komentarze, które ostatnio się tutaj pojawiły. Nie spodziewałam się, aż tylu, naprawdę jest mi bardzo miło, gdy mogę czytać pozytywne opinie na temat mojego opowiadania :3
Rozdział chciałabym zadedykować Sonii. 
Soniu dziękuję za ostatnie rozmowy i "spojlery" tyczące się swojego bloga. Nie mogę się doczekać, co dalej zaprezentujesz ^^ 
Nawiasem mówiąc, zajrzyjcie, nie pożałujecie: Europa 1 >>klik<<

Będzie mi bardzo miło jeśli pod tym postem znajdzie się równie dużo komentarzy, co pod ostatnim :3
( czytam=komentuję :) )
A teraz, nie przynudzam już, zapraszam do lektury.

Pozdrawiam i przesyłam całusy,
Atti.

---*---*---*---*---*---

Opiekunka o imieniu Vindicda szła koło Scarlett. Kobieta miała rude włosy, trochę potargane po katastrofie ich odrzutowca, jak go nazywali, i duże orzechowe oczy. Strażniczką pod jej opieką była Daniele, która na początku rozmawiała z dziewczyną. Vindicda chyba była wyjątkowo entuzjastycznie nastawiona, co do sytuacji w Nowym Yorku i ogólnie na całym świecie, mimo tego co działo się w ciągu ostatnich kilku tygodni.

- Scarlett, dlaczego tak bardzo oddaliłaś się od reszty? - spytała Opiekunka zmartwionym głosem. - Mogło ci się coś stać.

Blondynka tylko wzruszyła ramionami, wstydziła się przyznać, że ona jedyna prawdopodobnie jest pozbawiona mocy. Chociaż może kobieta już to wyczuła. Dziewczyna nie do końca rozumiała te wszystkie dziwne zdolności Opiekunów. Podbiegła do nich Daniele, która do tej pory była bez reszty pogrążona w dyskusji z rosłym chłopakiem z czupryną brązowych kręconych włosów, którego imienia Scarlett jeszcze nie poznała, oraz Ordine, Opiekunką Tylera, chłopaka o lekko przydługich włosach w kolorze piasku.

- Czasami, jak słucham wypowiedzi Davida, to po prostu szlag jasny mnie trafia - zwierzyła się zielonooka Strażniczka. - Tak w ogóle, daleko jeszcze? - otarła z czoła pot zmieszany z zakrzepniętą krwią, która jakiś czas temu przestała lecieć z rozcięcia przy nasadzie włosów, które utworzyło się w wyniku uderzenia w panel sterowniczy. Scarlett wskazała na drugą stronę jeziora, do którego dotarli.

- Są tam - powiedziała i ruszyła dalej. Nagle ktoś krzyknął:

- Wszyscy padnij! - i czarnooka wylądowała na ziemi, pociągnięta przez Daniele i Vindicdę. Nad głową Tylera przeleciała kula ognia, która rozbiła się o drzewo. Na szczęście nie zapłonęło, nadal wilgotne po porannym deszczu.

- Przepraszam! - wrzasnął z drugiego końca jeziora Samuel, widocznie poinformowany, iż są tam oni. Pewnie Draakon już wychodził im na spotkanie.

- Zabiję cię - odwrzasnęła Scarlett, kula o włos, a uderzyła by ją w bok.

Wszyscy pozbierali się, nie ukrywając swojej irytacji. W słowach nie oszczędzała się zwłaszcza dwójka czarnowłosych, którzy musieli być rodzeństwem, może nawet bliźniaczym, ze względu na ich wielkie podobieństwo. Strażniczka z Nowego Yorku zastanawiała się, czy oni byli tacy idealni, gdy zaczynali. Szczerze w to wątpiła, lecz zostawiła ich zachowanie bez komentarza, za to Vindicda podeszła do dwójki i ewidentnie dawała im reprymendę głośnym szeptem. Daniele chwyciła Scarlett pod rękę, co było dla blondynki niemałym zaskoczeniem, ale nie sprzeciwiała się. Zobaczyła, choć najpierw podświadomie wyczuła, zbliżających się Draakona i Nagę.

- No proszę, kogo my tu mamy! - zawołał uradowany na widok Londyńczyków.

- Myśleliśmy, że już was nie zobaczymy - uśmiechnęła się szeroko Opiekunka Damiena.

- My myśleliśmy to samo - odwzajemniła uśmiech Vindicda. - Draak zapuściłeś włosy. Wyglądasz młodziej, niż na swoje sześćset lat.

Strażniczka wyżej wymienionego zakrztusiła się, ale szybko opanowała się bez niczyjej pomocy. Że ile lat?! Dałaby mu maksymalnie dwadzieścia pięć. Psiakrew - pomyślała. - Muszę się o nich trochę więcej dowiedzieć, bo takie nagłe informacje w końcu przyprawią mnie o zawał.

- Gdzie Guerra? - zapytała nagle Naga. Oczy miała olbrzymie, jak spodki, czaił się w nich niepokój. Londyńczycy spojrzeli po sobie, a głos zabrał czarnowłosy chłopak, który zdecydowanie lubił przerywać ludziom w połowie zdania i kląć w niebiosy, gdy coś pójdzie nie po jego myśli .

- Nie udało jej się - powiedział szorstkim głosem i na tym poprzestał.

- O Boże... Cas, jak się czujesz? - wyszeptała białowłosa, lecz chłopak ją zignorował i razem z siostrą ruszył dalej, nie bacząc na innych. - Scarlett, ty i reszta idźcie do naszych, musimy chwilę porozmawiać z Opiekunami Londynu - zwróciła się do niej Naga. Jasnowłosa tylko skinęła głową i z Daniele u boku poszła w uprzednio wyznaczonym kierunku, a za nimi reszta Strażników. 

*~*~*~*

Musieli podzielić się na dwa przejazdy, ponieważ przyjeżdżali tu tylko dwoma samochodami, do których łącznie mieściło się tylko dziesięć osób. Zostali Scarlett, Samuel i Natasha oraz Naga i Pukis. Prócz nich byli Castiel, David i Daniele, a także Karas. 

Siedzieli nad jeziorem od pięciu minut, już teraz niecierpliwiąc się, kiedy wrócą po nich. Nad zbiornikiem wody zbierały się gęste, ciemne chmury, które zwiastowały burzę. Cass pewnie przyjął to z zadowoleniem, nie mogąc się doczekać, kiedy trafi go piorun, jednak Daniele miała nadzieję, że nie zacznie padać, przed ich odjazdem do Ośrodka Nowego Yorku. Dziewczyna wstała i usiadła koło wpatrującej się w taflę wody Scarlett. Danny czuła do niej sympatię odkąd tylko zamieniła z nią kilka słów.

- Co robisz? - spytała, siadając koło dziewczyny. Ta spojrzała na nią z ukosa.

- Patrzę. - odpowiedziała i nie dodała nic więcej. Daniele powiodła za jej spojrzeniem na delikatnie poruszającą się wodę, za sprawą słabego wiatru, który mimo wszystko był strasznie zimny. Pewnie zapowiedź nadchodzącej ulewy. Zielonooka zauważyła po kilku minutach, że fala na jeziorze coraz bardziej wzbiera na sile. Zerknęła na Davida, lecz on tylko wzruszył ramionami, nie miał z tym nic wspólnego.

- Jak długo jedzie się stąd do waszego Ośrodka? - zapytał nagle Karas, wielki opiekun Miriam, siostry Castiela.

- Około pół godziny - odpowiedziała obojętnie Scarlett, usiadła na ziemi pod okazałym dębem.

- Minęło dopiero dwadzieścia minut. Pewnie będą za jakąś godzinę. W tym czasie pozbieracie siły.

- A możemy się ich pozbyć? Rozwala mnie energia - westchnął Sam, który do tej pory kręcił się w kółko, wkładając ręce w kieszenie i je wyjmując, widocznie nie wiedział, co z nimi zrobić.

- Pobiegaj Samuelu - zaleciła spokojnym głosem Pukis, Opiekunka chłopaka, on tylko pokiwał z roztargnieniem głową i popędził przed siebie.

- Popilnuję go - mruknęła Scarlett i pobiegła za nim, nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenia lub mruknięcia dezaprobaty innych.

Naga znalazła stare karty, więc wszyscy, którzy zostali, usiedli w kółku i zaczęli grać w remika. Ciągle wygrywali Rong i Castiel, po czterdziestu minutach, w ciągu których blondwłosi Strażnicy z Nowego Yorku dwa razy obiegli jezioro, stwierdzili, że taka gra nie ma sensu i wrócili do swoich poprzednich zajęć - czyli wpatrywania się bez sensu w dany punkt drzewa, tudzież trawy.

Gdy Scarlett i Samuel wrócili po trzecim kółku, rozległ się pierwszy grzmot. Opiekunowie byli nieco zaskoczeni. Draakon nie przyjeżdżał już zbyt długo.Naga wyciągnęła komunikator, by do niego zadzwonić, lecz ją ubiegł.

- Draakon, gdzie wy się podziewacie do jasnej anielki? - wysyczała.

- Naga uspokój się. Jesteśmy dziesięć kilometrów od jeziora, ale utknęliśmy i nie możemy wypchnąć samochodu. Będziecie musieli tu przejść piechotą.

Strażnicy popatrzeli na Opiekunów wielkimi oczami. Mają iść w nieuniknioną ulewę? Przecież to cholernie niebezpieczne.

- W porządku - mruknęła i przerwała połączenie. Ona też nie uważała tego za najlepszy pomysł, ale chyba nie było wyjścia. Spojrzała na pozostałych. - Dobra, ruszamy. Szkoda czasu. Idziemy żwawo mamy do przejścia tylko jakieś dziesięć kilometrów, szybko minie. Uważajcie, zaraz zacznie padać - spojrzała w niebo i odwróciła się na pięcie.

David wciągnął głęboko w płuca powietrze, coś mu nie pasowało, ale jeszcze nie wiedział co. Jednak ufał swoim przeczuciom i z pewnością nie było to nic dobrego. Zagryzł wargę i powoli ruszył za resztą, która wyprzedziła go już o kilka metrów. Chłopak z rozbawieniem zauważył, że Daniele uczepiła się jak rzep tej blondynki... Scarlett? Chyba tak. Natomiast tamta starała się ewidentnie zdystansować. Wyglądała na strasznie nieufną lub po prostu typ samotniczki.

Nie minęło kilka minut, a z nieba spadły pierwsze krople deszczu. Już po chwili padało jak z cebra i zarówno Strażnicy, jak i Opiekunowie byli cali mokrzy. Włosy kleiły się im do karków i policzków, przypominając ramiona ośmiornic, a ubrania nasączone wodą, ciasno opięły ich ciała .

- No już, ruszać się. W Ośrodku czeka gorąca czekolada - zawołała Pukis, jakby to miało dodać im sił do walki z rwącym, mimo gęstego rozsadzenia drzew, wiatrem i okropną burzą.

David kątem oka zauważył, że Castiel jest ewidentnie zadowolony z pogody. No tak, w takich warunkach jemu się dobrze regeneruje siły, zwłaszcza, gdy burza jest z piorunami. Przy takich okolicznościach mogli się czuć dobrze jedynie władający wodą, ale nikogo takiego z nimi nie było. Pojechali. Natomiast ogniści tracili Energię przy kontakcie z deszczem, blondyn z Nowego Yorku chyba do nich należał.

Po kolejnych minutach szybkiego marszu chłopak o kędzierzawych włosach dostrzegł niekształtną postać, która zmieniała swój wygląd, aż w końcu uformowała się w coś na kształt człowieka z czterema parami czerwonych oczu, trzema parami rąk pokrytych czarnym włosiem i dziwnie powyginanymi nogami.

- Najeźdźcy! - wrzasnął David bez zastanowienia. Po jego słowach zza drzew wyłoniło się ich więcej. Wszyscy o tym samym przerażającym wyglądzie. Pochód momentalnie się zatrzymał, wszyscy się do siebie zbliżyli, Cass zaczął coś kląć pod nosem wyraźnie niezadowolony z obrotu sprawy. Strażnicy z Nowego Yorku ewidentnie nie byli przygotowani do tego, co za chwilę miało się wydarzyć.

*~*~*~*

Hostem z rozbawieniem patrzył, jak Tyler opycha się jedzeniem. Żołądek tego chłopaka nie ma dna, pomyślał, podobnie zresztą jak Karasa i Ordine. Opiekun skierował się do szpitala, w którym właśnie szyto Miriam ramię i skroń. Inni byli już po tych zabiegach. Kiedy upewnił się, że z nią wszystko w porządku udał się do sali treningowej, gdzie siedziała reszta Strażników. Cieszył się, że nie ma z nimi Castiela i to nie on musi znosić jego marudzenie i zgryźliwe uwagi na temat tutejszych obrońców. Znał tego chłopaka dość długo, by wiedzieć, że teraz na pewno nie szczędzi się w drwinach na ich temat. Od zawsze uważał się za najlepszego. Fakt, był najlepszy, ale jego ciągła potrzeba przypominania o tym ludziom była nieco uciążliwa.

Damien i Sophia siedzieli w milczeniu. Dziewczyna czytała jakąś książkę. Widać było, że dla niej ważne są fakty i pewnie strasznie się zawiodła, gdy dowiedziała się, że jej wiedza zdobyta w szkole, na nic się tutaj nie przyda.

Hostem usiadł po turecku na macie i przeczesał palcami włosy. Po chwili do pomieszczenia weszła Vindicda, a za nią Zen i Rong, z którymi przyszli Tyler i Miriam, widocznie niezadowoleni, że muszą tutaj teraz siedzieć. Byli zmęczeni i prawdopodobnie nie marzyli teraz o niczym innym, niż o gorącym prysznicu i zanurzeniu się w pościeli. Jednak by doczekać przyjemności musieli jeszcze trochę się pomęczyć.
 
- Wiemy, że pewnie jesteście zmęczeni, ale musimy zaczekać na przyjazd reszty i porozmawiać - rzekła spokojnie czarnowłosa Opiekunka.
 
- Och, dajcie spokój. Nie można tego przełożyć na rano? - jęknęła Miriam. Przeczesała palcami swoje krótkie ścięte na boba włosy.

 - Miri, rozumiemy, że jesteście zmęczeni, zresztą nie tylko wy, ale niestety, nie możemy tego przełożyć - westchnął Hoss. 

*~*~*~*

Castiel pchnął ją na drzewo z dużą siłą i chwycił Najeźdźcę za... pysk? twarz?, w każdym razie za coś, co służyło za przednią część głowy, i  powalił na ziemię. Monstrum przez chwilę wiło się w konwulsjach, jakby rażone prądem, ale dosyć szybko przestało, martwe. 

Scarlett dotknęła potylicy, która niemiłosiernie pulsowała po zderzeniu z pniem drzewa, na jej palcach zostały ślady krwi. Dziewczyna powtarzała sobie, że nie pchnął jej w ten sposób specjalnie i zrobił to tylko po to, by ją uratować, sama nie wiedziała, czy w to wierzy. Jednak jej rozmyślania przerwał mrożący krew w żyłach syk, tuż nad jej głową. Ciało blondynki przeszył dreszcz. Wiedziała, że to coś jest nad nią i raczej nie uda jej się temu uciec. Uniosła powoli twarz w górę i stanęła oczy w oczy z kreaturą żywcem wyjętą z horroru godnego Kinga. Zacisnęła wargi, a stworzenie otworzyło pysk ukazując kilka języków z dziwnymi haczykami. O mój Boże, pomyślała w panice i zerwała się do biegu, a to coś pognało za nią.

W tym samym czasie Daniele szukała jakiejś broni. Jej moc była teraz bezużyteczna, nadzieja była tylko w Castielu, Karasie i Strażnikach z Nowego Yorku, którzy raczej nie za bardzo potrafili korzystać ze swoich umiejętności. Więc trzeba było zawierzyć Cas'owi i Opiekunom.

Zielonooka poczuła silne uderzenie, które zwaliło ją z nóg. Przed oczami zobaczyła kilka par wielkich pajęczych odnóg. Super, po prostu super. Stworzenia zaczęły ją otaczać, a ona postanowiła się pomodlić, by ktoś zechciał jej pomóc, lecz wątpiła w taki obrót spraw. Najeźdźców było zbyt wielu, by pozostałe osiem osób mogło nagle zająć się ratowaniem kogoś poza sobą. Zaczęła już godzić się ze swoim losem, gdy jeden ze stworów przybrał ludzką-nieludzką postać i sięgnął do wnętrza swojego kombinezonu, zapewne po Ostrze Światłogłosu, gdy usłyszała nieludzki skrzek i potwór upadł na ziemię w plamie żółtej mazi. Kolejne dwa nim się zorientowały skończyły tak samo, jak ich Przewodnik. Po chwili na mech opadły jeszcze trzy monstra. Castiel i Scarlett pomogli jej się pozbierać, jednak brunet nie zabawił u jej boku długo i zniknął między drzewami, by pomóc innym.

*~*~*~*

Ronga i Zen zaniepokoiło to, iż pozostali wciąż nie wrócili, minęła prawie godzina od ich powrotu do Ośrodka. W tym czasie powinni już być lub dojeżdżać, ale pojawiłaby się o tym informacja, więc postanowili się skontaktować z Draakonem, by dowiedzieć się, dlaczego tak długo im schodzi.

- Leje jak z cebra. Utknęliśmy jakieś dziesięć kilometrów od jeziora.Naga i reszta jakieś półgodziny temu stamtąd ruszyli, więc niedługo na pewno się tu zjawią i wrócimy czym prędzej. Pozwólcie dzieciakom iść spać. Porozmawiamy jutro rano - Opiekun mrużył oczy przed deszczem i wiatrem.

- Jesteś pewien, że wszystko w porządku z nimi? - spytała zaniepokojona Zen. Nie powinien im pozwalać wracać samym, lecz z drugiej strony nie miał wyjścia... 

- Tak. Co mogło się stać? Jeśli chcesz to zadzwoń do Nagi albo Pukis i się upewnij - Smok przerwał połączenie. 

Strażnicy Sophii i Natashy postanowili, iż nie skontaktują się z siostrą, ufając Draakonowi. Miał racje. Co prawda była burza, a oni znajdowali się w środku lasu, lecz mięli Castiela, który bez problemu mógł przekierować wszystkie pioruny na inną część, niż ta po której szli. Poza tym las był całkowicie bezpieczny.

*~*~*~*

- Cholera jasna. Pierdoleni Najeźdźcy - warknął, rażąc silnym impulsem elektrycznym ostatniego z tych, które się nie wycofały. Czuł, jak opuszczają go resztki sił. Ręce mu się trzęsły, całe ciało przechodziły dreszcze, a przed oczami pojawiły się mroczki. Odgarnął z czoła kosmyki, mokrych przez deszcz i pot, włosów.

- Wiedziałem, że ta burza jest nienaturalna - David pociągnął się za włosy w złości. - Wiedziałem... 

- Więc dlaczego nic nie mówiłeś?! - wrzasnął rozdygotany Castiel. W tej walce stracił resztki Energii, jeśli za chwilę nie trafi go piorun to prawdopodobnie zemdleje i tylko utrudni innym dotarcie do Draaka. 

- Uspokójcie się! - wrzasnął Karas. Jak on nienawidził, gdy ludzie z jednej drużyny się kłócili. - Idziemy dalej i miejmy nadzieję, że nikt więcej na nas nie naskoczy. 

Cas, jak to on zaczął kląć pod nosem za wszystkie czasy. Nie rozumiał, jak można być tak nie kompetentnym i nie napomknąć chociaż o tym, że ma się złe przeczucia, co do tej burzy, że ona nie będzie normalna. Wtedy przynajmniej choć kilkoro z nich zachowałoby większą ostrożność. Ale nie! Lepiej milczeć i narażać innych na podwojone niebezpieczeństwo, bo po co. Przecież wcale nie byli już ranni po kiepskim lądowaniu. Pokręcił z irytacją głową, lecz nie był to zbyt mądry pomysł, czuł jakby zamiast mózgu miał w głowie wielki dzwon, który teraz obija się o ściany czaszki. Potarł skronie. 

- Chodźmy w aucie jest apteczka, opatrzymy rany i jedziemy prosto do Ośrodka. - rozkazała ostro Naga. Jej długie do linii żeber włosy, zazwyczaj związane w schludny koński ogon, teraz były rozpuszczone i mocno potargane. 

Deszcz powoli mijał, a wiatr tracił na sile, jednak ciemne chmury nadal pokrywały niebo. Strażnicy i Opiekunowie szli w małych odstępach, bojąc się teraz oddalić choćby na kilka metrów. Najeźdźcy wciąż mogli się gdzieś w pobliżu czaić i niekoniecznie atakować. 

Castiel szedł z tyłu, oddalony od grupy o jakieś pięć metrów, a dystans wciąż się zwiększał. Nie nadążał, stracił zbyt dużo Energii podczas walki i nie był pewien, czy da radę dojść ich tempem. Tracił siły bardzo szybko. Co prawda nie był ranny, ale spotkał go dzisiaj już niemały wysiłek, od trzech dni prawie nie spał, nie chciał zamykać oczu nawet na chwilę. Czuł zagrożenie zwisające nad przyjaciółmi i nie mógł pozwolić sobie nawet na chwilową utratę czujności. Dlatego teraz był tak wściekły, że zawierzył Nowemu Yorkowi w sprawie bezpieczeństwa w tym przeklętym lesie. Ufał, iż nie ćwiczyliby tutaj, gdyby nie byli stuprocentowo pewni, że nic nie grozi tutaj ich Strażnikom ze strony Najeźdźców. Czuł się jak idiota.

*~*~*~*

Kiedy dotarli do Draakona, Castiel był już na wpół przytomny. Karas i David pomagali mu iść. Z wielkim trudem stawiał kolejne kroki. Był wyczerpany. Scarlett szybko się zorientowana, że musiał ostatnio niewiele spać. Pod oczami malowały mu się lekkie sińce. Zrobiło jej się go szkoda. Pewnie po tym, co się stało w Londynie nie myślał o niczym innym i strasznie się tym zadręczał. 

- Co do...? - zaczął Draak, ale Naga uciszyła go jedynie wściekłym spojrzeniem. Bez słowa wszyscy wsiedli do samochodów. Po drodze Opiekunowie trochę się kłócili w kwestii tego, co stało się wcześniej. Wina nie była niczyja. Nikt nie mógł przewidzieć, że zostaną zaatakowani. Przecież las był monitorowany przez ich czujniki i żadne niczego nie wykryły. Prawdopodobnie nawaliły lub Najeźdźcy zaczęli się lepiej maskować. Nie można było nikogo obarczyć winą.

Gdy dojechali do Ośrodka, prawie wszyscy skierowali się do szpitala, by opatrzyć rany. Pukis naprędce przekazała Hostemowi, co się stało i poszła do skrzydła leczniczego.

Na szczęście nikomu nie stało się nic poważnego. Poza tym, że Scarlett doznała lekkiego wstrząsu mózgu i czekało ją trzydniowe leżenie w łóżku, Castiel był wyczerpany i potrzebował długiego snu, a David miał rozcięte przed ramię. Pozostali nabawili się kilku sińców i zadrapań, ale ogólnie wszystko było w porządku. 

Vindicda była wściekła na Opiekunów z Nowego Yorku, za to że pozwolili, by doszło do czegoś takiego, ale jej złość szybko minęła. Ona i przyjaciele również w ciągu ostatnich kilku dni nie spisali się najlepiej. Kobieta westchnęła i opadła na jedno z krzeseł w jadalni. Odgarnęła z czoła włosy. Pomieszczenie powoli zaczęło się zapełniać głodnymi i zmęczonymi przyjaciółmi.

*~*~*~*

Cztery dni później wszyscy powoli godzili się z faktem, iż Londyńczycy zostaną w Nowym Yorku na przynajmniej kilka miesięcy, dopóki nie uda im się zebrać sił i Strażników z innych miast, by pomóc im z odbiciem i odbudowaniem ich Ośrodka, jak i tego w Paryżu. Nie wszyscy byli zachwyceni tym faktem, ale nie mogli nic na to poradzić.

- Podzielimy was na dwójki. Będziecie w ze sobą ćwiczyć i chodzić na patrole. Natasha i Tyler, Samuel i Daniele, Damien i Miriam... - Castiel odetchnął głęboko. Boże, niech nie przydzielają mnie do tej blondyny, błagam..., myślał intensywnie. - Sophia i David oraz Scarlett i Castiel. 

- Super, przydzieliliście najlepszego do najgorszej - mruknął pod nosem, lecz nie uszło to uwadze czarnookiej blondynki, która stała raptem dwa metry na prawo od niego. Poczuła lekkie ukłucie, jak mógł tak twierdzić, nawet jej nie znając? Chociaż odpowiedź była prosta. Wyglądało na to, że nie ma żadnej mocy i nie wiedziała, jak reagować w walce z Najeźdźcami, co było widać wtedy w lesie. Wątpiła, by mu to umknęło. Dziewczyna odwróciła wzrok i zagryzła wargę. 

- Dobra. Znajdźcie sobie kawałek maty i zacznijcie od podstawowego ataku. Chłopcy atakują, dziewczyny się bronią. - Hostem klasnął w dłonie i każdy z Opiekunów znalazł sobie miejsce na ringu i stamtąd oglądał poczynania swych Strażników. 

Scarlett i Castiel zajęli ten czerwony krawat. Upadki na nim były mniej bolesne, gdyż był znacznie miększy od mat na całej sali. 

Jasnowłosa ustawiła się bokiem do chłopaka, przyjmując odpowiednią postawę. Widziała go tylko kątem oka. Po tym, co usłyszała chwilę wcześniej wiedziała, że nie będzie miała z nim lekko i prawdopodobnie zrobi niemało, by ją upokorzyć. Nagle cofnęła wszystko, co do tej pory o nim pomyślała i stwierdziła, iż nie jest wart jej współczucia.

Jej rozmyślania przerwał nagły ból w wyniku zderzenia z matą. Zaskoczona wciągnęła ze świtem powietrze.

- Skup się dziewczyno. To było łatwiejsze, niż odebranie dziecku lizaka - westchnął z irytacją i wrócił na swoje poprzednie miejsce.

Po kilku powtórzeniach Scarlett była już nieźle obolała i poobijana. Z Damienem i Samem lepiej jej szło... 

- Przyłóż się, tego walką nie można nazwać - warknął jej partner z irytacją. Chwycił ją za ramię, przez ciało blondynki przeszedł prąd, z trudem stłumiła wrzask. Odruchowo kopnęła w podbrzusze Castiela i wyrwała rękę z jego uścisku. Potraktował ją prądem, jakby nigdy nic. Dziewczyna zauważyła, że Opiekunowie gdzieś poszli. - Co tak przeżywasz? To tylko kilka iskierek. Naucz się bronić, nikt ci nie zabronił używać mocy - chłopak przewrócił oczami, a dziewczyna tylko zagryzła wargę. Czuła się upokorzona. - Dobra, zmieńmy się - westchnął i zajął jej miejsce. Właśnie zrozumiał, że ta dziewczyna albo nie ma żadnej mocy, co wydawało się niemożliwe, albo po prostu nie umie jej przywołać. W przeciwieństwie do pozostałych.

W ataku szło jej trochę lepiej. Po chwili zaczęli naprawdę walczyć. Scarlett zablokowała ramię Castiela i zamierzyła się na jego szczękę z całą siłą, chybiła może o centymetr. Chłopak przejął inicjatywę i przygwoździł dziewczynę do ściany, nogą blokując jej uda, a rękoma resztę ciała.

- No, proszę - wyszeptał jej do ucha. - Dziewczynka umie się bić... Szkoda że tylko bić. 

Blondynka szarpnęła głową i uderzyła chłopaka w dolną szczękę czołem. Żałowała, że nie trafiła w nos, z taką siłą mogłaby go nawet złamać. Cas cofnął się zaskoczony nagłym atakiem, uwalniając tym samym dziewczynę, która automatycznie skierowała się do wyjścia.


4 komentarze:

  1. Naprawdę wspaniałe opowiadania !
    + twój blog dostał nominację do Liebster Award !

    http://magiclookandstoriespolish.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej ^^
    Super, jak to zawsze :D
    Ale w scenach walki trochę się pogubiła, działy się zbyt szybko :/ I gdybyś mogła, byłabym wdzięczna do dopisania bohaterom szczególnie tym nowym mocy, jakimi dysponują, dużo łatwiej byłoby się rozeznać, ale to oczywiście Twój wybór :*
    Poza tym - ekstra. Dziękuję, że o mnie wspomniałaś, to bardzo miłe ^^ A znając twoje spojlery nie mogę się doczekać co będzie dalej :D
    Weny i czasu do pisania, bo z nim u mnie ostatnio słabo :/
    Buziaki <3

    OdpowiedzUsuń