Następnego dnia rano Scarlett z jękiem wyłączyła budzik i przewróciła się na drugi bok. Oni nie znają litości. Piąta rano... W sumie nie, jest kwadrans po czwartej, dziewczyna musiała się przygotować i w ogóle. Stęknęła głośno i wygramoliła się spod kołdry. Usiadła okrakiem na łóżku i odgarnęła z oczu grzywkę, która opadała jej na oczy. Stanęła i krokiem godnym zombie ruszyła w stronę przylegającej do pokoju łazienki.
Po dwudziestominutowym gorącym prysznicu, blondynka owinięta w ręcznik wróciła do pokoju, gdzie naciągnęła na siebie bieliznę sportową, krótkie spodenki i za duży t-shirt oraz adidasy do biegania. Wróciła do łazienki i stojąc przed lustrem, zaczęła suszyć włosy. Gdy były już wysuszone, wzięła szczotkę i zgrabnymi ruchami spięła je w ciasny koński ogon, z którego wystawały tylko dwa kosmyki, zbyt krótkie by je spiąć, i ścieniowana grzywka na lewy bok. Dziewczyna odetchnęła głęboko i spojrzała na godzinę. Dochodziła piąta, więc chwyciła bluzę, tak na wszelki wypadek, po czym udała się do sali treningowej. W której jak się okazało byli już wszyscy Strażnicy.
- Hej, Scarlett - uśmiechnął się do niej Sam. Trochę zaskoczyło ją to nagłe okazywanie sympatii wszystkim przez wszystkich. Jeszcze kilka dni temu byliśmy dla siebie nawzajem nikim - pomyślała dziewczyna, ale zmusiła się na przywitanie go lekkim uśmiechem.
- Ludzie, tak się zastanawiam... - zaczął Damien. Wszystkie oczy zwróciły się na niego. - No wiecie, jesteśmy teraz tutaj. A co z waszymi rodzicami? Uprzedzaliście ich o swoim zniknięciu? - spytał, spojrzał na wszystkich po kolei.
- Moich rodziców to nawet nie interesuje... - pierwsza powiedziała Sophia. - Ale zostawiłam im list, że wyjeżdżam i mają mnie nie szukać. - szatynka wzruszyła ramionami i spojrzała na resztę wielkimi oczami.
- Moi rodzice myślą, że jestem w podróży po Europie. Za jakiś czas napiszę do nich, że postanowiłam podjąć pracę i zatrzymać się... gdzieś.
- Tak, z pewnością uwierzą,widząc nowo yorską pieczęć pocztową - zakpiła czarnooka blondynka.
- O tym nie pomyślałam - przyznała Natasha.
- A ty w ogóle myślisz? - zaśmiała się dziewczyna na co piwnooka zmroziła ją wzrokiem.
- Nie mieszkam z rodzicami od lat, tylko z ciotką. Widziała, że chcę wyjechać po szkole, natychmiast. Pewnie się nie zdziwiła zastając pusty dom po powrocie - Samuel wzruszył ramionami i odgarnął rudawą grzywkę z czoła. - A co z tobą Damien?
Czarnowłosy wzruszył ramionami.
- Rozmawiałem z mamą kilka dni wcześniej. Powiedziałem, że zaraz po zakończeniu roku wyjeżdżam, by zacząć gdzie indziej. Nie sprzeciwiała się, kazała tylko pisać raz na pół roku. Scarlett?
Dziewczyna zmierzyła go lodowatym wzrokiem i rzekła spokojnie:
- Nie deklarowałam się, że odpowiem - w tym właśnie momencie do sali weszli Opiekunowie, ucinając ich pogawędkę. Rzucili Strażnikom dziwne spojrzenia i kazali ustawić się w szeregu, tak też zrobili.
- Czy ktoś z was zna choć odrobinę podstawy samoobrony? - spytał pozbawionym emocji głosem, Rong. Scarlett wiedziała, że nie będzie miło. Zniknęli mili ludzie, którzy chętnie z nimi rozmawiali, teraz stały tutaj maszyny bez uczuć. Żołnierze.
Sam, Damien i Scarlett z wahaniem unieśli lekko ręce, bojąc się odezwać. To że Sophia i Natasha nie będą miały pojęcia na temat obrony było niemal oczywiste. Sophia to kujonka. A Natasha... cóż to Natasha. Blondynka i chłopcy zastanawiali się, dlaczego o to pytają. Czy oni nie powinni rozwijać swoich mocy? Co prawda nie do końca w nie wierzyli, ale dlaczego samoobrona?
- W porządku. Zaczniemy od początku, dla niektórych będzie to małe powtórzenie, a dla reszty początek czegoś nowego. Mamy szczerą nadzieję, że nie stchórzycie i nie zaczniecie piszczeć, czując ból zadawany przez nas, czy kolegów. To prawdopodobnie będzie niczym w porównaniu z tym, co może się wam stać w walce. Musicie wyrobić kondycje i mięśnie. Wyglądacie jak flaki. Tak, dobrze słyszeliście, jak flaki. Daleko wam do doskonałości, nawet chłopakom, więc weźcie się w garść, zepnijcie pośladki i zacznijmy.
Po tej jakże urzekającej przemowie Draakona przeszli na kwadrat z czerwonych materacy, niedaleko niego ustawiono ławki. Niewątpliwie, by można oglądać. Opiekun blondwłosej kazał im wszystkim usiąść w pobliżu, gdy on i Rong stanęli na środku. Po kolei pokazywali im z wielu perspektyw różne techniki odparcia ataku, obrony i tym podobnych. Sam pokaz trwał dobrą godzinę. Później Strażnicy znaleźli sobie z Opiekunami jakiś własny kawałek maty. Scarlett zauważyła, że pościągano wszystkie worki treningowe. Już po kilkudziesięciu minutach Draak przyznał Scar, że dobrze sobie radzi, lecz do perfekcji jej jeszcze daleko. Zauważył też, że mimo umięśnionych nóg, resztę ciała ma dużo słabszą i wątlejszą. Zalecił jej popracowanie nad tym, gdyż nogi nie są jedynym atutem w walce. Teraz jednak pokazywał jej najlepsze pozycje do zastosowania w ataku bądź obronie kończyn dolnych. Damien i Sam radzili sobie równie dobrze. Co oczywiste im szło trochę lepiej, mieli umięśnione wszystkie kończyny i doskonale zdawali sobie sprawę, jak ich używać w ataku, jednakże tak samo jak Scarlett, do ideału mieli daleko. Czarnowłosy świetnie sobie radził w kontratakowaniu i blokowaniu ciosów, natomiast szarooki był świetny w zakładaniu blokad na kończyny, a także ataku z zaskoczenia. Sophia i Natasha radziły sobie znacznie gorzej, jednak dziewczyna o rudo-brązowych włosach była gibka i unikanie ciosów nie sprawiało jej większego problemu. Szatynka nic nie łapała. Ale któż mógł się jej dziwić? Całe życie spędziła wśród książek do nauk ścisłych i historii. Nigdy nie interesował jej sport, nawet w najmniejszym stopniu. Uznawała go za bezsens, teraz zmieniła zdanie.
*~*~*~*
O godzinie dziewiątej wszyscy siedzieli w jadalni czekając na śniadanie. No, prawie wszyscy. Natasha wciąż brała prysznic, choć nie przemęczała się zbytnio. Rówieśnicy czuli do niej za to pogardę. Oni starali się, jak mogli, a ona narzekała, że odrobina potu zebrała się na jej czole i karku. Plusem było jednak to, że chyba pierwszy raz od lat nie nałożyła makijażu i pokazała się w takim stanie ludziom. Dziewczyna weszła chwilę po tym, jak przyniesiono talerze z parującą jajecznicą. Tylko Scarlett trzy kanapki chleba zbożowego z sałatą, pomidorem, ogórkiem i rzodkiewką.
- Jajecznicy też nie jesz? - spytała zdziwiona Sophia. Nigdy nie interesowała się wegetarianizmem, ale to było dla niej przegięcie.
- Chciałabyś, żebym zjadła dziecko, które by się w tobie rozwijało niedługo po zapłodnieniu? - spytała blondynka z przesłodzonym uśmiechem, a na twarz szatynki wstąpił krwisty rumieniec. Nie patrzyła na to z tej strony. Zrobiło jej się nagle niedobrze i straciła apetyt.
- Steel, nie obrzydzaj ludziom życia - warknęła Natasha.
- Ja nikomu nic nie obrzydzam. Tylko mówię, jak to wygląda - dziewczyna wzruszyła ramionami i wgryzła się w swoją kanapkę.
Milczenie trwało kilkanaście minut, aż wszyscy zjedli. W tym czasie dało się słyszeć tylko odgłos przeżuwania i przełykania napojów. Gdy zaczęli się zbierać, Opiekunowie kazali im wrócić na miejsca. Poczekali aż ich sprzeciwy się uciszą i przemówiła Naga.
- Wiemy, że jesteście zmęczeni, wcześnie wyrwaliśmy was z łóżka, ale musicie się przyzwyczaić. Całkiem nieźle sobie dzisiaj radziliście. Jutro pokażemy wam coś trudniejszego i będziemy powtarzać to, czego nauczyliście się dzisiaj. Ci co mieli problemy, niech przyjdą o trzynastej na salę, możemy jeszcze poćwiczyć. O szesnastej jest obiad, a kolacja o dziewiętnastej, wyjątkowo. O wpół do dziewiątej wieczorem chcemy was widzieć na sali treningowej w strojach sportowych. Będziecie biegać, więc załóżcie wygodne buty. - nic więcej nie powiedzieli, nikt nic nie dodał. Jedynie wściekłe szuranie krzesłami i odgłos trzaskania drzwiami przez ostatniego wychodzącego Strażnika.
Chyba jedynie Samuel i Scarlett byli zadowoleni z okazji do biegania wieczorem. Jasne, już byli dzisiaj wymęczeni i nie wiadomo ile będą biegać, a zapowiadało się, że jutro znowu muszą wcześnie wstać, ale nie było nic przyjemniejszego, niż spokojne bieganie po w blasku zachodzącego słońca. Było lato i noc późno nadchodziła.
Sam obudził się o jedenastej, poszedł się zdrzemnąć do pokoju po krótkiej nocy. Przebrał się w spodnie dresowe i nagi od pasa w górę ruszył w stronę siłowni. Zastał tam Scarlett, ale ona go chyba nie zauważyła. Z rozbawieniem patrzył, jak po piątej pompce upadła na twarz z cichym jękiem.
- Z dobrego serca polecam wziąć jakieś ciężarki na początek. Dla ciebie najlepiej półtora lub dwa kilo. Przez pompki podnosisz ciężar prawie całego ciała na ręce, a ty zdecydowanie nie jesteś bokserką. Masz patyki zamiast ramion - pokręcił głową. - Zacznij od ciężarków. Mogę ci pokazać kilka podstawowych ćwiczeń, jeśli chcesz.
Blondynka patrzyła na niego czarnymi oczami, spod zmrużonych powiek. Przez chwilę chłopak myślał, że przygląda mu się podejrzliwie, ale po chwili zrozumiał. Było tu jasno, a ona miała wrażliwe oczy. Odwrócił się na pięcie i zaczął szukać włącznika światła, niedaleko niego znalazł skrzyneczkę, przy której pogrzebał i jasność zmalała do delikatnej przytłumionej poświaty na tyle jasnej, by można normalne funkcjonować, lecz na tyle ciemnej, by Scarlett mogła normalnie otworzyć oczy. Wrócił w miejsce, w którym cały czas czarnooka siedziała bez ruchu. Chłopak przekrzywił głowę i podszedł do jednej z trzech ławeczek. Wziął dwie rurki i na oba końce obydwu nałożył ciężarki o wadze siedemdziesiąt pięć dekagramów, a potem położył je na podłodze.
- Siadaj - wskazał ławeczkę naprzeciw siebie. Strażniczka zawahała się przez chwilę, ale ostatecznie wstała i usiadła we wskazanym miejscu. - Postaw szeroko nogi... Trochę szerzej... Dobrze. Weź to - podał jej jedną rurkę z ciężarkami i pokazał, jak ma oprzeć łokieć na udzie i wykonywać prawidłowo jedno z najprostszych ćwiczeń. - Na początek rób z siedem razy po trzy na każdą rękę, oczywiście zmieniaj je co raz - mrugnął do niej i poszedł na jakieś urządzenie z krzesełkiem i uchwytami na stalowych drążkach. Za miejscem siedzącym były grube... jakby kawałki betonu. Sam zaczął coś przy nich majstrować i już po chwili siedział tyłem do nich i płynnymi, spokojnymi ruchami ciągnął za uchwyty i opuszczał.
*~*~*~*
Minął tydzień. Opiekunowie nie wspominali o tym, co się stało w Londynie, natomiast Strażnicy ciężko pracowali, by zdobyć nowe umiejętności. Codziennie o piątej rano zjawiali się w sali treningowej. Po południu Scarlett, Sam i Damien przebywali w siłowni, podczas gdy Natasha i Sophia podciągały się w samoobronie. Choć trzeciego dnia ich osobisty trening został odwołany i chłopcy oraz blondynka postanowili poćwiczyć między sobą. Zobaczyć, jak to jest walczyć z kimś średnio wyszkolonym, kogo odruchów i siły jeszcze nie znali. Drobna szatynka o niebieskich oczach przyglądała im się przez około godzinę, aż w końcu spytała, czy oni nie mogli by spróbować wytłumaczyć jej kilku rzeczy, których zdecydowanie nie umiała pojąć z tłumaczeń Zen, Ronga ani Nagi. Następnego dnia dużo lepiej sobie radziła, sama w to nie wierząc. Po następnych trzech dobach, w ciągu których udało im się naprawdę sporo osiągnąć pojechali kilkanaście kilometrów za miasto, tam gdzie zazwyczaj biegali, tylko tym razem zjawili się tam z rana. Opiekunowie postanowili, że po raz pierwszy spróbują przywołać swoje moce. Po czterech dniach każdy potrafił osiągnąć takie skupienie, by za pomocą jego umysłu coś się zmieniło. Tylko Scarlett dalej tego nie potrafiła. Draakon powiedział, by pobiegała, lecz nie oddalała się na więcej, niż cztery kilometry od jeziora oraz w razie co krzyczała. Pokiwała głową naciągnęła mocniej gumki na włosy i ruszyła.
Na początku pokonywała drogę spokojnym truchtem, pozwalając myślom krążyć po różnych zakamarkach jej umysłu. Niestety nie był to dobry pomysł, gdyż zaczęła myśleć o tym, że ona chyba nie ma żadnych mocy, co równało się z tym, iż nie jest tu raczej, jakoś specjalnie, potrzebna. Wszyscy powoli się czegoś uczyli. Nie panowali nad tym, ale jednak. Natasha rozpętała mały huragan na jeziorze, Sam prawie spalił drzewo, Sophia wznieciła sporej rozmiarów fale na jeziorze, mimo braku wiatru, a Damien sprawił, że w jednym miejscu wyrósł kaktus. Tylko jej nic nie wychodziło. Bolał ją ten fakt, jak nic innego od ostatnich dwóch tygodni.
Przyspieszyła, balansowała między drzewami, czasem jakaś gałązka ją drasnęła, lecz nie zwróciła na to szczególnej uwagi. Strój, który każdy z nich dostał od Opiekunów idealnie przylegał jej do ciała, jak druga skóra, prawie go nie czuła.
Dostrzegła przed sobą obalone drzewo. Biegła coraz szybciej, w odpowiednim momencie skoczyła i wylądowała po drugiej stronie pnia. Ruszyła dalej. Spojrzała w niebo i nagle się zatrzymała. Jakaś czarna maszyna, nie przypominająca niczego, co do tej porty widziała. Rozchyliła wargi. Dostrzegła, że z tego czegoś unosi się dym. Dosłyszała stłumione krzyki. To wszystko wydarzyło się w przeciągu kilku sekund, pojazd spadał w dół. Scarlett czuła, że od strony ludzi, którzy go prowadzą nie grozi jej niebezpieczeństwo. Pobiegła w stronę, w którą spadało to coś.
W ciągu kilku minut przebiegła jakieś półtora kilometra i stanęła na skraju polany, po tym jak ten latający pojazd rozbił się na ziemi. Dopiero teraz poczuła wahanie. Bała się tak o podejść. Postanowiła poczekać z nadzieją, że ktoś to przeżył.
- Wszyscy żyją?! - usłyszała po chwili krzyk jakiegoś mężczyzny. Miał miękki, lecz donośny głos.
- Żyję! - usłyszała krzyk dziewczyny z lekką chrypką, która zaniosła się kaszlem. Kilka sekund później jeszcze kilka osób potwierdziło, że nic im nie jest.
Scarlett usłyszała dźwięk tłuczonego szkła, zaraz potem z jednego miejsca zaczął się wyczołgiwać mężczyzna. I kilka innych osób z dwóch innych miejsc.
- Wszyscy cali? Nikt nie jest ranny? - spytała kobieta o krótkich czarnych włosach.
- Kilka zadrapań, stłuczeń, siniaków.... - blondynka nie dosłyszała. Rozmawiali przez kilka minut i nagle wszyscy odwrócili się w jej stronę. Chciała odwrócić się na pięcie i zwiać, ale stopy jakby stopiły się z podłożem.
Jedna z kobiet podbiegła w jej kierunku, a reszta szła powoli jej śladem. Scarlett się nie ruszała. Czuła od nich dziwne wibracje, które wywoływały u niej spokój i poczucie, że nic jej nie grozi z ich strony. W końcu stanęła przed nią blondynka z wycieniowanymi włosami na pazia.
- Cześć, jestem Daniele - uśmiechnęła się szeroko. - A ty?
- Scarlett - szepnęła dziewczyna.
- Jesteśmy z Londynu. Jak zgaduję jesteś Strażniczką z Nowego Yorku?
Czarnooka oniemiała. Z Londynu? Przecież... Podobno upadli, nie było kontaktu.
- Z Londynu? Nie było z wami kontaktu. Myśleliśmy, że...
- Tak. Bo nas pokonali. Jak widać nie udało nam się uciec w pełnym składzie. Nie było z wami kontaktu, próbowaliśmy się połączyć z Paryża przez kilka dni, chcieliśmy sprawdzić osobiście, czy nic wam nie jest - przerwał jej szorstko chłopak niewiele wyższy od niej, o czarnych włosach i jasnoszarych oczach. - Wszyscy u was cali? Nie było najazdów?
- Nie. Nie było. Reszta trenuje jakieś pięć kilometrów stąd - dziewczyna wskazała kierunek, z którego przybyła.
- Zaprowadzisz nas do nich? - zapytała kobieta o rudych włosach, spiętych w koński ogon. Scarlett podświadomie czuła, że to Opiekunka. Skinęła głową, odwróciła się na pięcie i powoli ruszyła w miejsce, z którego przybyła, a londyńczycy podążyli za nią.